Ego Lecha Wałęsy to nasze publiczne nieszczęście. Byłemu prezydentowi wyraźnie pogorszyło się, odkąd nazwano jego imieniem port lotniczy w Gdańsku. Okazało się, że miała jednak sens stara zasada, by przed śmiercią nie stawiać ludziom pomników i nie nazywać ich imieniem ulic (tym bardziej lotnisk). Lech Wałęsa kiepsko radzi sobie z takim wyróżnieniem. Odlatując regularnie z lotniska imienia Wałęsy przyzwyczaił się już do traktowania godnego monarchy, a co najmniej "VIP-a". Poczuł się więc bardzo dotknięty faktem, że w drodze powrotnej z Londynu został potraktowany jak normalny pasażer i poddany kontroli. Zwyczajnej - takiej, jaką przeszedłby każdy z nas.
Były prezydent pisał na swoim profilu z oburzeniem, że "był trzepany" przez "złośliwą zmianę celników, którzy nie lubią Polaków". Zagroził również, że już nigdy nie poleci do stolicy Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy, że udał się tam na premierę swojej biografii, w ramach londyńskiego Festiwalu Filmowego. Zobacz: Wałęsa o "aferze" na lotnisku: "ZACZĘLI MNIE TRZEPAĆ!"
Polska Ambasada w Londynie tłumaczyła uprzejmie, że chociaż istnieje zwyczaj pomijania kontroli osobistej dyplomatów i urzędujących prezydentów czy premierów, nasi urzędnicy nie mają żadnego wpływu na postępowanie władz brytyjskich. Wałęsa, za kogo by się sam nie uważał, jest byłą głową państwa, co zgodnie z protokołem dyplomatycznym nie zapewnia mu specjalnego traktowania.
Podobnie swoją decyzję wyjaśnia kierownictwo lotniska London Heathrow.
Jest nam bardzo przykro, jeżeli pan Wałęsa poczuł się potraktowany niesprawiedliwie - czytamy w krótkim oświadczeniu. Nasze standardy tworzyliśmy tak, aby służyć wszystkim korzystającym z naszego portu lotniczego, a pan Wałęsa podlega takim samym procedurom, jak wszyscy inni pasażerowie.
Domyślamy się, że właśnie to mu się nie spodobało.