Przedwczoraj w warszawskim sądzie rozpoczęła się sprawa rozwodowa Beaty Tadli i Radosława Kietlińskiego. Wiadomo już, że nie będzie łatwo. Mąż dziennikarki domaga się rozwodu z orzeczeniem o jej winie, a ponadto oczekuje od niej, że odda mu będący wspólną własnością apartament na Grochowie wart 1,5 miliona złotych oraz, że... będzie płaciła alimenty.
Chociaż podobno to on prawie 2 lata temu wyprowadził się do innej kobiety, to Beata teraz dała mu do ręki wszelkie argumenty - pisze Super Express. Nie ukrywała, że jest w nowym związku z pogodynkiem Jarkiem Kretem, szeptano o tym na salonach już od początku roku. W kwietniu nawet ogłoszono zaręczyny.
Wtedy Kietlińskiemu puściły nerwy. Uznał, że dobre wychowanie nakazuje, by żona porozmawiała najpierw z nim, zanim ogłosi, że zaręczyła się z innym i ośmieszy męża przed całą Polską.
Tadla, która sama wierzyła w zapewnienia, że "rozstali się w zgodzie" i wszystkie kwestie finansowe mają już dawno omówione, przeżyła duże rozczarowanie.
W tej sytuacji Kret zapewnił ją, że nie ma się czym martwić, bo on w razie czego będzie ją utrzymywał.
Powiedział jej: "Nie bój się, ja ci pomogę" - potwierdza w rozmowie z tabloidem znajomy Tadli. I nie miał na myśli tylko wsparcia duchowego. Miał na myśli pieniądze.
Przypomnijmy, że za Kretem także ciągną się niewyjaśniowe sprawy. Matka jego dziecka, Małgorzata Kosturkiewicz, na pewno nie pozwoli, by tanio wywinął się z tego, jak ją potraktował.