Amy Winehouse musi się liczyć z tym, że dziennikarze są bardziej zainteresowani jej życiem niż muzyką, którą tworzy. W zeszłym tygodniu śpiewała podczas koncertu w Hamburgu. Przed występem udzielała wywiadu i zauważyła, że dziennikarz bez przerwy gapi się na blizny na jej ramionach. Amy zupełnie się nie speszyła: Tak, to rany. Dawne rany. No wiesz. W sierpniu nie było ze mną najlepiej.
Później, gdy reporter zapytał, czy już skończyła z narkotykami odpowiedziała, że to nie jego sprawa. Winehouse przyznała, że są chwile, kiedy życie wymyka jej się z rąk, lecz po chwili stwierdziła, że tego nie żałuje:
Często mi się zdarza, że nie mam pojęcia, co robię i co się ze mną dzieje. Całe dnie umykają mi z pamięci: pamiętam dopiero to, co się zdarzyło następnego dnia. Blake musi mi mówić, co się stało. Jest mi wtedy nieskończenie wstyd. Ostatnio widziałam zdjęcie, które ktoś mi zrobił, gdy wychodziłam ze szpitala. W ogóle siebie nie rozpoznałam! Ale z drugiej to właśnie ból sprawia, że wiem, że żyję. Jeśli jesteś gotów cierpieć w imię czegoś, to znaczy, że to nie jest ci obojętne, że nie dotknęła cię apatia.
Amy bagatelizuje swoje problemy, ale jej bliscy naprawdę się o nią martwią. Wśród osób zatroskanych kłopotami wokalistki są rodzice jej męża, Blake’a Fiedler-Civila. W miesiąc po tym, jak wypuszczono ją z kliniki odwykowej, teściowie ujawnili, że uzależnienie Winehouse, jej pobyty w szpitalach i na odwyku były dla nich ciężką próbą. Georgette Fiedler-Civil stwierdziła: Żyjemy w piekle. Ludzie, którzy biorą narkotyki nie myślą o innych. Jedyne, o czy myślą, to następna działka.