Kryzys wizerunkowy Ewy Chodakowskiej trwa. Świadczą o tym jej kolejne nerwowe wpisy na profilu i usuwanie setek nieprzychylnych komentarzy. Niedawno trenerka atakowała jadowicie fankę, która nie chciała wysyłać na nią SMS-ów w konkursie. Stwierdziła, że "pluje" na nią z zawiści i powinna "taplać się w swojej ślinie".
A wszystko zaczęło się od relacji z "warsztatów" z Ewą, za które fanki musiały płacić po 100 złotych. W barakach nie zapewniono im nawet ogrzewania, nie mówiąc o ciepłej herbacie.
Wszystko wskazuje na to, że wynajęto najtańszą, nieogrzewaną salę, żeby zapewnić maksymalny zysk trenerce z TVN-u.
Po kilku dniach Ewa postanowiła bronić. Tłumaczy, że... to nie ona była organizatorką:
Część osób zapomniała, że to warsztaty ze mną, a nie przeze mnie organizowane - napisała.
A kto na tym zarobił? I jak wytłumaczy brak szatni, ogrzewania i odpowiedniego zaplecza sanitarnego?
Nie było mowy o wyższej temperaturze - zapewnia. Inaczej przy czwartej godzinie treningu wszyscy popadalibyśmy jak muchy...
Przypomnijmy, jak te ćwiczenia dla "morsów" za 100 złotych wspomina ich pechowa uczestniczka:
Przebierałyśmy się w parterowych "bunkrach". O schowaniu rzeczy do własnej szafki nie było mowy. O odświeżeniu po kilkugodzinnym treningu też nie (bo na jedną szatnię przypadał jeden prysznic i jedna umywalka). Wszystkie swoje ciuchy, torby sportowe etc. musiałyśmy przenieść na kryte boisko, gdzie odbywały się warsztaty, a temperatura oscylowała w granicach 5-6 st. Celsjusza.
Na sześć godzin warsztatów zaledwie trzy poświęcono na aktywność fizyczną. Tym sposobem podczas przerw lub prelekcji spocone i mokre z wysiłku uczestniczki siedziały w temperaturze zdecydowanie niepokojowej zakutane w swoje zimowe kurtki, owinięte ręcznikami, trzęsąc się zimna.