Adama Gesslera nazwać można jednym z najbardziej biegłych polskich biznesmenów. Od lat nie płaci czynszów i podatków, a jego długi - m.in. wobec Urzędu Miasta Warszawy - wynoszą 50 milionów (!) złotych. Szwagrowi Magdy Gessler nie przeszkadza to jednak w prowadzeniu interesów. Ostatnio kupił hotel, oczywiście na kredyt, którego ponoć również nie spłaca... Zobacz: KOLEJNY PRZEKRĘT Gesslera?! Kupił hotel za 20 MILIONÓW i... NIE SPŁACA KREDYTU!
Mateusz Dallali to urzędnik warszawskiego magistratu, który zajmuje się tropieniem majątku Gesslera i ściągnięciem z niego chociażby ułamku gigantycznego długu. Jak twierdzi, jest to wyjątkowo trudne zadanie, bo restaurator wykorzystuje wszystkie możliwości prawne - również te balansujące na jego granicy - żeby oficjalnie pozostawać bezrobotnym, biednym i bezdomnym. Nie martwcie się jednak: mimo to Gessler żyje wystawnie i luksusowo.
Zacznijmy od kwestii formalnej - zajmuję się Adamem Zbigniewem Gesslerem, rocznik 1955. To ważne, ponieważ jego syn również ma na imię Adam, jest prezesem i wspólnikiem w kilku spółkach. Panowie ściśle ze sobą współpracują, sprytnie wykorzystują zbieżność imion - tłumaczy w rozmowie z Gazetą Wyborczą Dallali. Prawo jest bezradne, bo w Polsce dzieci mają obowiązek wspomagać finansowo rodziców. A Gessler senior dostaje co miesiąc do ręki od Adama Szczęsnego kilkadziesiąt tysięcy złotych w gotówce. Oficjalnie nie posiada żadnego majątku, nie ma konta w banku ani nawet prawa jazdy. Jak na bezdomnego i bezrobotnego wiedzie całkiem udane życie. Nosi drogie ubrania, stołuje się w najlepszych restauracjach, śpi w najdroższych hotelach, jego głównym środkiem transportu są samoloty, a jeśli już jedzie gdzieś autem, to w grę wchodzi luksusowa limuzyna.
Urzędnik twierdzi jednak, że pojawiła się szansa na przynajmniej częściowe odcięcie Gesslera od jego majątku. Miesiąc temu udało się zlicytować jego dom.
Pętla się zaciska, bal na "Titanicu" powoli dobiega końca. 18 października próbował odwlec licytację domu i rzutem na taśmę złożył wniosek o wykluczenie całego składu sędziowskiego - dodaje. Wielokrotnie stosował ten chwyt, często się udawało. Ale nie tym razem. Kiedy wniosek przepadł, nie czekając na orzeczenie, wybiegł z sali sądowej. Trudno się dziwić. Poniósł bolesną i symboliczną porażkę.