Justin Timberlake ofiarował 100 tysięcy dolarów australijskiemu zoo Wildlife Warriors. Zoo założył Steve Irwin, nieżyjący już przyrodnik i podróżnik. Justin ogłosił, że poprzez swój datek pragnie uhonorować pamięć Irwina. Świadkowie twierdzą, że zrobił to z czystego cynizmu; chciał poprawić sobie reputację, którą zniszczył lekceważąc miejscowych fanów.
Brisbane w australijskim stanie Queensland to jeden z przystanków na trasie koncertowej Justina. Timberlake miał zagrać tam koncert i promować swoją płytę. Tymczasem tuż po przyjeździe obraził swoich fanów. Obiecał im, że poświęci chwilę na spotkanie, rozdawanie autografów i pozowanie do zdjęć, a potem ze wszystkiego się wycofał.
Później bezczelnie wymigał się od udzielania wywiadu. Kiedy zadzwonili do niego dziennikarze z lokalnej rozgłośni radiowej, po prostu odłożył słuchawkę. Prasa zareagowała natychmiast; wyśmiano jego gwiazdorskie maniery i skrytykowano go za pyszałkowatość. W gazetach pojawiły się nawet informacje, że Justin odmówił napiwku kelnerowi.
Timberlake poczuł, że musi poprawić sobie wizerunek. Podczas koncertu przerwał swój występ i ogłosił, że obdaruje zoo. Następnego dnia przekazał czek dyrektorowi. Opowiadając o powodach tej decyzji wymieniał tylko swoje dobre wspomnienia dotyczące Steve'a Irwina:
Kiedy byłem tu poprzednim razem, Steve osobiście mnie oprowadzał. To miejsce jest fascynujące. Byłem pod wrażeniem. No i teraz pomyślałem: "Co mogę zrobić? Wymyśliłem to prawie natychmiast. Przeznaczę 50 centów z każdego biletu sprzedanego podczas mojej australijskiej trasy koncertowej na pomoc dla zoo. Wildlife Warriors dostaną 100 tysięcy dolarów."
Wzruszające.