W 2000 roku odbyła się słynna walka Andrzeja Gołoty z Mikem Tysonem. Polak zaszokował wtedy wszystkich fanów, gdy po dwóch rundach zdecydował się zejść z ringu. Jego żona, Mariola, wspomina dzisiaj to, co działo się po walce.
Pracowałam w publicznym zawodzie jako adwokat. Amerykanie mi współczuli, nikt złego słowa nie powiedział. Dzwonili i pytali: "Jak Andrzej się czuje, czy jest OK?". Dzieci z amerykańskiej szkoły katolickiej, do której uczęszczały nasze dzieci, przysłały list z życzeniami powrotu do zdrowia. Wielu Polaków również współczuło, natomiast niewielka część zachowała się okrutnie - wspomina na łamach Faktu.
Zakleili mi zamek do biura, żebym nie mogłam wejść, zamalowali szyby, były telefony z pogróżkami... Tym zajęło się FBI. To nie była krytyka w internecie, to był atak fizyczny na naszą rodzinę! - podkreśla. Większość Polaków w Stanach to dobrzy ludzie, jednak jest taka maleńka część narodu, której brakuje człowieczeństwa. To był naprawdę straszny czas dla naszej rodziny.
Żona boksera wyjaśnia także, dlaczego Andrzej zdecydował się poddać i zrezygnować z walki.
Andrzej wiedział, że krzywda mu się stanie, jeśli dłużej pozostanie w ringu. Tyson uderzał w tył głowy, trener Al Certo nie reagował, sędzia też nic nie robił. Trzy osoby w ringu, z własnym trenerem włącznie, były przeciwko Andrzejowi.
Myślę, że Andrzej pogodził się, iż nie został mistrzem świata. Do wszystkiego w życiu można się przyzwyczaić. Wiedział, że należy mu się ten pas, został oszukany. Pewnych rzeczy nie kontrolujemy, trzeba się więc z tym pogodzić.