Katarzyna Sztylc, którą jej kochanek, agent Tomek nazwał w wywiadzie "warmińsko-mazurską Matką Teresą", została nieco inaczej zapamiętana przez swoich sąsiadów. Sztylc odkupiła od nich piętro domu i składzik na olsztyńskim osiedlu Likuzy. Niestety, od chwili jej wprowadzenia się, zaczęły się ich problemy.
Najpierw było zastawianie wjazdu, zamykanie bramy swoją kłódką - wspominają w rozmowie z Faktem państwo Jaraczewscy. Pani Sztylc rozebrała nam płot i wzywała policję. Ona i jej robotnicy zaczęli uprzykrzać nam życie. Kontaktowaliśmy się z nią za pośrednictwem jej adwokata.
Jak się okazało, bogata dziewczyna Kaczmarka postanowiła wykurzyć pierwotnych właścicieli z domu i zająć dla siebie całość posesji... Twierdzą, że postawiła im ultimatum: albo wezmą pół miliona i się wyniosą, albo dalej będzie uprzykrzać im życie. Zdaniem Jaraczewskich, być może podpuszcza ją nowy kochanek, który w międzyczasie zdążył wprowadzić się do domu pod Olsztynem.
To on może kierować tą kobietą - twierdzą sąsiedzi Sztylc.
Obecnie ich sytuacja nie jest zbyt ciekawa. "Matka Teresa" odcięła im bowiem prąd i ogrzewanie.
Tłumaczyła, że to przez przypadek, w czasie remontu, tyle że oni prąd mają, a my nie - skarżą się Jaraczewscy. Podłączenie jest na strychu, gdzie dostęp ma tylko pani Sztylc.
To musiała być miłość od pierwszego wejrzenia.