Na jaw wychodzi coraz więcej szczegółów dotyczących zamiłowania Justina Biebera do narkotyków, które zawiodło go wczoraj do więziennej celi. Piosenkarz rozsmakował się przede wszystkim w marihuanie i w tzw. "syropie", modnej wśród amerykańskich raperów mieszance kodeiny i prometazyny z napojami gazowanymi. Osoby z jego otoczenia podkreślają jednocześnie, że 19-latek nigdy nie próbował kokainy. Za jej posiadanie aresztowano za to jego przyjaciela, Lil Za. Zobacz: Bieber "BIERZE NARKOTYKI REGULARNIE"!
Teraz relację z imprezy na łamach tabloidu postanowiła zdać pewna groupie, zaproszona przez Biebera do luksusowej willi w kalifornijskim Calabasas. Jak wspomina, gospodarz "palił jointa za jointem".
Zaczepił nas w jednym z klubów w Los Angeles i zabrał do swojego domu. Ochroniarz stojący przy wejściu sprawdził nasze dowody i zabrał telefony - mówi dziewczyna, która skusiła się na imprezę w posiadłości gwiazdora. Palił jointa za jointem. Miał wielki słoik pełen marihuany, a jeden z przydupasów robił mu skręty. W pewnym momencie zaczął z nami flirtować, mówiąc, że musimy usiąść bliżej niego i rzucając głupimi żartami. Było tak nudno, że szybko zadzwoniłyśmy po taksówkę i wróciłyśmy na miasto.
Dziewczyna dodała jeszcze, że taksówkarz, który przyjechał, opowiadał, że wozi dziewczyny do willi Biebera czwartą noc z rzędu. W środę wieczorem postanowił za to wybrać się do Miami, a jak się to skończyło - wszyscy już wiemy...