Wygląda na to, że skandal z udziałem Małgorzaty Herde i jej wiernych - do czasu - "podopiecznych" ma szansę naprawdę namieszać na warszawskich tzw. "salonach". Menedżerko-przyjaciółka m.in. Aleksandry Kwaśniewskiej, Edyty Herbuś i Karoliny Malinowskiej brylowała na bankietach blisko 10 lat, kiedy nagle okazało się, że, jak twierdzi Karolina Korwin-Piotrowska, okradała celebrytki. Nie wiadomo, dlaczego nie interesowały się one swoimi honorariami - a mówimy o kwotach idących w setki tysięcy złotych! - oraz dlaczego najprawdopodobniej nie wystąpią przeciwko Herde na drogę sądową. Nieoficjalnie mówi się, że po prostu boją się, że wtedy w ogóle nie zobaczą swoich pieniędzy. Naszym zdaniem powodem może być też wstyd, że nie potrafią zadbać o swoje interesy. Wolą załatwić wszystko po cichu.
Od samego początku sprawę ostro komentuje Karolina Korwin-Piotrowska. Jak twierdzi, zawód agenta gwiazd jest wbrew pozorom trudny, wymaga poświęceń i działania na korzyść swoich klientów. Herde nie tylko dbała przede wszystkim o swój interes, ale, zdaniem dziennikarki, starannie wybierała celebrytki, z którymi współpracowała:
Myślę, że Herde umiejętnie dobierała sobie podopieczne. Wszystkie są młode, znane, wyględne, długonogie, popylają perfekcyjnie w szpilach nieraz na trzy imprezy dziennie - takie klony Paris Hilton. Załatwiała okładki i sesje dla magazynów, była pożądana przed media, chodziła na bankiety. To dawało wymierne efekty - przecież te dziewczyny nie mając wiele do zaoferowania, brylowały na okładkach i udzielały wywiadów, o których znacznie zdolniejsze i bardziej utytułowane mogą jedynie pomarzyć! - mówi w rozmowie z Plejadą i dodaje, że mimo wszystkich, bardzo ciężkich oskarżeń, Herde była skuteczna. Oczywiście jak na polskie warunki: Oznacza to, że Herde była skuteczna. Do tego zaprzyjaźniała się z nimi, razem brylowały na salonach i ściankach. Małgorzata Herde, co widać, kochała się lansować.
Korwin-Piotrowska wskazuje również, że to kolejny przypadek nieudanego połączenia pracy z przyjaźnią czy nawet miłością. Dziwi się również, że Kwaśniewska i Herbuś tak długo wierzyły Herde i nie interesowały się swoimi pieniędzmi:
[Ta sytuacja] pokazuje, że agentem nie może być żona, kochanka czy koleżanka kogoś, ale osoba, która się na tym zna i jest w cieniu, nie dąży do bycia gwiazdą. (...) Kariera celebrytek ma krótkie nogi, aczkolwiek obute czasem w szpilki, które kosztują kilka miesięcznych pensji. Pani Herde zebrała grupę młodych, ładnych, długonogich dziewczyn, którym przewodziła i z którymi lansowała się na salonach. (...) Te dziewczyny tak jej zaufały i przywiązały, że bały się wątpić w cokolwiek, pytać o swoje sprawy i kwestionować czegokolwiek, żeby nie zawieść jej zaufania. No bo zawdzięczały jej sporo i o tym też trzeba pamiętać. To, na co zdecydowały się te dziewczyny to rodzaj ubezwłasnowolnienia! Dla mnie to niezrozumiałe, sprawa bardziej dla psychologa niż dla prokuratora. Jak można komuś oddać całkowitą kontrolę nad finansami? Czy ktoś normalny nie zauważyłby braku na swoim koncie kilkudziesięciu tysięcy złotych?
Najwyraźniej naprawdę miały za dużo pieniędzy. Olę można jeszcze zrozumieć - ma kilka mieszkań, jej rodzice są multimilionerami, mama chodzi w strojach za kilkadziesiąt tysięcy złotych i jest tak oderwana od ekonomicznych realiów, że doradza polskim emerytom urlop w szwajcarskich Alpach. Ola zawsze będzie bogata. Ale Edyta Herbuś? Czy była dziewczyna striptizera naprawdę uwierzyła w to, że do końca życia będą jej płacić za pozowanie na ściankach?
Historia Herde może być wskazówką dla innych osób kochających tak samo jak ona luksus, jazdę terenowym porsche i łatwe pieniądze. Jak odnieść sukces? Wystarczy zdobyć kilka "przyjaciółek celebrytek", ocierać im łzy, często przytulać i zarabiać z nimi razem na chodzeniu na imprezy. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.