Justina Biebera wciąż nie opuszcza dobry nastrój. Chociaż mógłby, biorąc pod uwagę skalę jego problemów z amerykańskim systemem sprawiedliwości. 19-latek postanowił się jednak nie przejmować i nadal korzystać z przywilejów, jakie dają wielkie pieniądze.
Magazyn People donosi, że jeden z ostatnich genialnych pomysłów gwiazdora mógł skończyć się tragedią. W ubiegłym tygodniu Justin i jego świta - z ojcem Jeremym na czele - podróżowali wynajętym odrzutowcem z Kanady do Nowego Jorku. Impreza, którą urządzili sobie na jego pokładzie była tak dobra, że piloci musieli... założyć maseczki tlenowe.
Bieber i jego koledzy palili tak dużo marihuany, że wypełnili cały samolot dymem - opisuje informator magazynu. Piloci musieli się przed nim chronić, bo wdychając go naraziliby się na utratę licencji. Mogliby bowiem oblać cotygodniowe testy na zawartość alkoholu i narkotyków. Najgorsze jednak, że gwiazdor nie robił sobie nic z próśb pilotów i personelu.
To jeszcze nie wszystko - Justin i jego koledzy, z ojcem na czele, zachowywali się tak skandalicznie wobec stewardessy, że ta... zamknęła się w kokpicie.
Byli tak bardzo napastliwi, że odmówiła kolejnego lotu z nimi - dodaje źródło. Nie reagowali na wezwania kapitana, poprosił więc, żeby stewardessa przyszła do jego kokpitu i tam przetrwała do końca podróży.
Brakowało tylko sikania do wiadra i rzucania jajkami...