Nad Magdą Gessler znów zebrały się ciemne chmury. Sprawa pozwu zbiorowego, przygotowywanego przez ośmieszonych przez nią w poprzednich edycjach restauratorów, ostatnio wprawdzie przycichła, ale grono rozczarowanych jej "rewolucjami" właścicieli lokali systematycznie rośnie.
Ostatnio na Gessler poskarżył się Tomasz Kozibąk z Lędzin. W rozmowie z Serwisem Lokalnym zarzuca TVN-owi manipulowanie materiałem. Jak wyznaje, najlepiej zapamiętał, jak Gessler kazała mu jeść... zgniłe ogórki, wyciągnięte ze śmietnika.
Na szczęście Magda nie ma sobie nic do zarzucenia.
Jeśli nie krzyknę, nie huknę, do ludzi nie dociera - wyjaśnia w rozmowie z Agnieszką Szulim. Mam prawo mówić to, co myślę.
Kłopot w tym, że, jak twierdzi Kozibąk, restauratorom, proszącym ją o pomoc, nie przyznaje takiego prawa.
Wcześniej jeszcze myślałem, że wiadomo, przed kamerami pokrzyczy i tak dalej, ale poza kamerami będzie można z nią normalnie porozmawiać - wspomina z rozmowie z Serwisem Lokalnym. Nie dało się, nie było z nią kontaktu prywatnie. Ja próbowałem i moi pracownicy próbowali - nic z tego.
Jak wynika z tej relacji, kontakt z Gessler jest raczej jednostronny. Magda wyjaśniła w ostatnim wywiadzie, że tak właśnie ma być.
Rzucam stołami, a gdybym mogła rzucać ludźmi to też bym rzucała - wyznała przed kamerą. Wchodzę do restauracji, a wszyscy dostają sraczki.
Wypromowana na przekleństwach i rzucaniu talerzami celebrytka potrafi, zdaniem Faktu, zarobić rocznie aż 4 miliony złotych.