Martyna Wojciechowska, mimo nie najlepszych wspomnień, nie zamierza w najbliższym czasie rezygnować z podróży. Postanowiła tylko być bardziej ostrożna. Pięć lat temu została na kilka dni uwięziona w namiocie na zboczu najwyższego szczytu Antarktydy Mount Vinson. Burza śnieżna uniemożliwiła zejście, a podróżniczce kończyła się woda, żywność, a po jakimś czasie także łączność. Z kolei po wyprawie na Mount Everest, jak wyznała sama Martyna, doznane tam odmrożenia sprawiły, że z twarzy zeszły jej płaty skóry. Przypomnijmy: Wojciechowska: "ODPADŁY MI KAWAŁKI SKÓRY"
Najgorsze jednak nastąpiło w 2011 roku. Podczas wizyty w sierocińcu dla orangutanów na Borneo zaraziła się tropikalnym wirusem.
Zapadłam na dwie choroby, które powoli mnie wyniszczały - wyznała wówczas. Okazało się, że jestem tak słaba, że ja, osoba o niespożytej energii miałam ochotę tylko spać.
Ostatecznie dopiero lekarzom ze szpitala w Gdyni, specjalizującego się w chorobach tropikalnych, udało się postawić ją na nogi.
Nauczona tymi doświadczeniami Martyna postanowiła zadbać chociaż o to, by, jeśli coś jej się stanie, córka miała zabezpieczoną przyszłość.
Jak informuje Fakt, dziennikarka wykupiła polisę w jednym z dużych towarzystw ubezpieczeniowych. Nie było to proste, bo tryb życia dziennikarki niesie jednak spore ryzyko, ale ostatecznie udało jej się wynegocjować polisę na kwotę 2 milionów złotych.
Miesięczna składka wynosi pomiędzy 844 a 1700 zł - ocenia w rozmowie z tabloidem specjalista od ubezpieczeń.