Justyna Kowalczyk była gwiazdą imprezy zorganizowanej na Stadionie Narodowym z okazji Orlen Warsaw Marathon. Sama wzięła udział w biegu na dystansie 5 kilometrów. W rozmowie z Faktem podkreśla, że była to dla niej duża przyjemność.
Bieg był super! Czułam się bardzo dobrze i aż chciało się więcej. Gdy kończyłam bieg, pomyślałam, że szkoda, że w niedzielę się nie ścigam.
Niestety, podczas rozdania autografów, Justynie zrobiło się ciemno przed oczami i osunęła się na ziemię, wprowadzając popłoch wśród kibiców, którzy nie rozumieli, co się stało. Kowalczyk, jak się okazuje, też nie.
Nie straciłam przytomności, tylko zemdlałam, a to duża różnica. Miałam słabszy dzień. Po pierwsze, w nocy dość krótko spałam, a poza tym, w tłumie ludzi zawsze się gubiłam. Kamery, wywiady, zamieszanie... To nie moje środowisko i zawsze duży stres - tłumaczy w tabloidzie. Pewnie to były przyczyny. Dawno nie byłam aktywna medialnie, ostatnio, poza jedną konferencją prasową w Krakowie, jest wokół mnie cisza i chyba się trochę odzwyczaiłam. Jakieś pół godziny wcześniej przekazywaliśmy samochód wylosowanemu szczęśliwcowi i już wtedy czułam się jakby trochę "ogłuszona". Później mówiłam panom ochroniarzom, którzy byli ze mną, że kręci mi się w głowie i coś jest nie tak. Chcieli mi dać się napić, ale pomyślałam, że szkoda czasu i wezmę wodę za jakiś czas. Udzieliłam wywiadu, a niedługo potem zrobiło mi się ciemno przed oczami i upadłam.
Sportsmenka uspokaja fanów, że z jej zdrowiem nie dzieje się nic niepokojącego:
Miałam badanie ekg., sprawdzono mi poziom glukozy i wypuszczono. Wszystko jest w porządku, proszę się nie martwić. Zdarza się pewnie większości. Teraz już sobie leżę i oglądam telewizję. Najadłam się, napiłam... Wcześniej się trochę przegrzałam. Nie ma powodu do niepokoju, ja w każdym razie jestem spokojna.