Arystokracja długi czas nie dostrzegała swojej służby, a jeśli nawet dostrzegała, to uważała ich za niższy rodzaj ludzi, niegodny uwagi. Kiedy dawni służący zaczęli zdradzać rodzinne sekrety i publikować wspomnienia, zrobił się niezły raban. Teraz to samo dzieje się w światku gwiazd Hollywood. Weźmy taką Jennifer Aniston – miła, swojska dziewczyna, zdrowo żyjąca i zdrowo się odżywiająca, doświadczona ciężko przez życie, ale z nadzieją patrząca w przyszłość. Kto by pomyślał, że kopci jak komin w elektrociepłowni? A to właśnie opowiedział szofer, który woził ją podczas festiwalu w Sundance. Zmęczona fotoreporterami Jen poprosiła go o zawiezienie jej gdzieś, gdzie nikogo nie ma. Kiedy wylądowała na parkingu przed kościołem, wyszła z samochodu i zaczęła odpalać jednego papierosa od drugiego. Stres? Nie sądzę. Raczej nałóg. Pamiętacie tę scenę z „Seksu w wielkim mieście”, kiedy Carrie udawała przed facetem, że nie pali, a po wyjściu z randki łowiła papierosa w kałuży, tak bardzo chciała zapalić? Dla mnie to wygląda podobnie.
Nie twierdzę, że palenie papierosów to coś zdrożnego – każdy decyduje sam o sobie. To zdrowie Jennifer, nie moje. Pragnę jednak zauważyć, że palenie – i to takie – stoi w niejakiej opozycji do budowanego przez nią wizerunku złotej dziewczyny. Zaczynam się zastanawiać, czego jeszcze o niej nie wiemy.