Donald Tusk wywołał niedawno spore zamieszanie, gdy na konferencji prasowej przeczytał na głos wiadomości z pogróżkami, jakie dostaje jego córka i cała rodzina. Tłumaczył nimi to, że Kasię ochraniają BOR-owcy i policjanci.
Karolina Korwin-Piotrowska twierdzi, że prawodawcy powinni w końcu zabrać się za osoby, które anonimowo wysyłają takie wiadomości. Sama jest ich odbiorcą i, jak wyznaje, często boi się o swoje bezpieczeństwo.
Włos się jeży ze strachu, że ktoś może siedzieć przed komputerem i pisać coś takiego, a potem wysyłać i - co gorsza - nie bojąc się konsekwencji. Bo te zwykle nie następują. Mnie trochę mniej to wszystko dziwi, bo mam to na co dzień - pisze. Nie mam taty w polityce, nie prowadzę hitowego bloga, ale robię w szołbizie i zdarza mi się powiedzieć prawdę prosto w oczy. Sekty fanowskie kilku polskich niby gwiazd estrady czy uzurpatorskich szafiarek, regularnie wysyłają do mnie „miłe" listy. Grożą mi morderstwem, pobiciem, pocięciem nożem twarzy, spaleniem mieszkania i otruciem psa. Leją szambo najgorsze z możliwych. Nie mam komfortu bycia córką premiera. Nie wynajmę sobie ochrony.
Chodzi o groźby, często groźby karalne, takie, które ktoś kiedyś może zechcieć spełnić. Bo będzie miał zły dzień. Bo wstał z łóżka lewą nogą i ma wszystkiego dosyć. Bo celebryta sobie przecież zasłużył. Bo tak i już. Niech ma. Niektórzy się z tego śmieją. Głupi to śmiech. Bez wyobraźni. Czy naprawdę trzeba tragedii, żeby ktoś się opamiętał i zaczął z groźbami w internecie walczyć w rzeczywisty sposób?