Debiutancki album zespołu Brathanki, Ano!, pokrył się w Polsce poczwórną platyną. Kolejny, Patataj, uzyskał status platyny. Dwa lata później niespodziewanie z będącym u szczytu popularności zespołem pożegnała się Halinka Mlynkova.
W oficjalnym oświadczeniu prasowym można było przeczytać, że Mlynkova odeszła, bo chciała nagrać solową płytę. W najnowszym wywiadzie zdradza jednak, że prawda wyglądała inaczej. Jak twierdzi, była wyjątkowo zmęczona psychicznie i fizycznie.
Przez jakiś czas musiałam nawet sama robić sobie zastrzyki witaminowe na wzmocnienie. Pewnie to wyczerpanie przekładało się na nerwową sytuację w zespole - mówi w rozmowie z Twoim Stylem. W dodatku trudno być jedyną dziewczyną w busie, którym jeździłam na koncerty z chłopakami z Brathanków. Nie traktowali mnie jak kobiety. Coraz częściej się kłóciliśmy. "W kinie, w Lublinie" śpiewałam, płacząc. Tak już między nami było źle. I to słychać na płycie. Bardzo, bardzo długo tej piosenki nie lubiłam.
Wokalistka twierdzi jednak, że szalę goryczy przelało to, jak zachowali się, gdy zaszła w ciążę. Założyciele zespołu postanowili wykorzystać tę sytuację i szybciej się jej pozbyć.
Wyrzucili mnie, bo zaszłam w ciążę. Najgorsze było to, że dowiedziałam się o tym z wytwórni - wspomina. Zadzwoniłam, bo mieliśmy kręcić teledysk. Okazało się jednak, że nagranie jest odwołane. Chcieli jeszcze, żebym znalazła wokalistkę na swoje miejsce i przedstawiła ją na festiwalu w Sopocie. Tego było za wiele.