Justyna Kowalczyk wyznała kilka dni temu na swoim profilu, że ciągle rozpacza po stracie "dzieciątka", a złoto olimpijskie, nowy związek i doktorat nie uleczyły ran. Zobacz: Kowalczyk: "Rok temu STRACIŁAM MOJE DZIECIĄTKO!"
Ponieważ profil Justyny śledzi ponad 800 tysięcy fanów, zrobiło się zamieszanie. Część z nich uznała, że chodzi o stratę nienarodzonego dziecka, inni zaś skojarzyli ten wpis z ilustrującym go zdjęciem psa.
Część komentujących uległa jednak sugestii, że Justynie nie chodziło o ciążę, lecz ukochanego psa i skrytykowało ją za użycie zbyt górnolotnych słów do tak błahego tematu - pisze Fakt. Na razie ciągle nie wiadomo, o co w rzeczywistości chodziło Kowalczyk. Ona sama nie wyjaśniła, co miała na myśli.
Przy okazji wyszło na jaw, że nikt dotąd nie wiedział, że Justyna w ogóle ma psa. Jej sąsiedzi z Kasiny Wielkiej twierdzą w rozmowie z tabloidem, że nigdy nie widzieli jej z psem.
Na razie mistrzyni olimpijska nie zabiera głosu w dyskusji, którą wywołała. Nie chce się wypowiadać także jej trener, Aleksander Wierietielny.
Wiem, w jakiej sprawie pan dzwoni, ale nie będę o tym mówić – powiedział dzwoniącej do niego dziennikarce.