_
_
Beata Tadla została gwiazdą najnowszego numery Vivy, na okładce której deklaruje, że "niczego nie żałuje". Najwyraźniej jest zadowolona ze swojego związku z Jarosławem Kretem, który dla niej porzucił matkę swojego dziecka, Małgorzatę Kosturkiewicz. Nie przeszkadza jej fakt, że była partnerka jego wybranka została sama w dniu porodu. O swoim życiu Tadla opowiada z dużą satysfakcją i w wywiadzie sugeruje, że romans niemal się jej należał.
Dziennikarka większość życia poświęciła pracy aż do momentu spotkania Kreta. Wtedy w końcu pomyślała o sobie. W rozmowie z magazynem wyznaje:
Myślę, że każdy etap w życiu powinien następować jeden po drugim, bo na wszystko jest odpowiednia pora. Kiedy inni się bawili, szaleli, chodzili na imprezy, ja pracowałam. I studiowałam. Nie miałam na nic czasu, dopiero więc po trzydziestce zauważyłam, że ten okres dojrzewania mi umknął. Że nie myślałam o sobie, tylko o zdobywaniu newsów.
Tadla wspomina także dzieciństwo. Wyznaje, że zdarzały jej się dziwne "autodestrukcyjne pomysły":
Pamiętam, że mieliśmy nawet swój podwórkowy ruch oporu. Rzucaliśmy w rosyjskie dzieci kępami trawy unurzanymi w błocie albo oblewaliśmy je wodą w poniedziałek wielkanocny, bo szły wtedy do szkoły, a my mieliśmy wolne. Zdarzały mi się też dziwne autodestrukcyjne pomysły. Na przykład zwisałam z dziewiątego piętra, trzymana za nogi przez kuzynkę. A jako sześciolatka zjadłam 60 tabletek przeciwbólowych.
Na pytanie, czy chciała odebrać sobie życie, odpowiada:
Skądże, były po prostu słodkie. Płukanie żołądka uratowało mi życie. Czasem się śmieję, że gdybyśmy żyli w dzisiejszych czasach, przed domem moich rodziców stanęłyby wozy telewizyjne, wypowiadaliby się specjaliści, a tabloidy nie dałyby im żyć. A oni nie mieli z moimi wyskokami nic wspólnego!
_
_