Mateusz Damięcki nie przejmuje się tym, co uczniowie myślą o jego występach. Dziś znowu jedzie w Polskę zarabiać, korzystając z tego, że każdy woli jednak siedzieć na podłodze, słuchając mówiącego o sobie Damięckiego, niż na lekcji, ryzykując odpowiedź przy tablicy.
Wszystkich, którzy wybierają się na monolog aktora informujemy - usłyszycie o sygnecie dziadka Mateusza, o jego mamie i o tym, że w Pruszkowie napadły go "dresy". Damięcki wspomina, że nie został pobity tylko dlatego, że jeden z nich oglądał Matki, żony i kochanki.
Uczniowie są zgodni, że Damięcki ma fajne ciało, ale wartości nie ma to żadnej. Większość żałuje, że nie została jednak na lekacjach, przynajmniej siedzi się wygodniej niż na podłodze w sali gimnastycznej.
Myśmy tam umierali, kto mógł, odrabiał lekcje, uczył się nawet, cokolwiek co miał pod ręką robił, byle się czymś zająć - wspomina jeden z poszkodowanych przez aktora. Nauczyciele bardzo pilnowali, żeby wszystko ładnie wypadło, więc jak kogoś nakryli, to kazali słuchać.
Życie polskich "celebrities" to taka komedia...