Britney Spears niedawno wydała nową płytę, Blackout. Powinna robić wszystko, żeby album odniósł sukces i ciężko pracować przy jego promocji. Niestety, nieodpowiedzialna piosenkarka lekceważy swoje obowiązki. Niedawno omal nie zniszczyła planów nagrania nowego teledysku. Przedstawiciele wytwórni musieli użyć podstępu i wzbudzić w niej zazdrość o inną wokalistkę, żeby w ogóle pojawiła się na planie. Świadkowie twierdzą, że Britney od początku nie dbała o projekty wytwórni:
Wytwórnia Britney, Jive Records, przygotowała wszystko do nagrania teledysku do piosenki "Piece of Me". Ustawili plan zdjęciowy, zatrudnili reżysera Wayne'a Ishana, sprowadzili całą ekipę: tancerzy, charakteryzatorów, fryzjerów - po prostu wszystkich. Przygotowania kosztowały ich 500 tysięcy dolarów. I wtedy Britney ogłosiła, że nie przyjdzie. Starali się jakoś ją przekonać, zapłacili ludziom za nadgodziny i w końcu Spears pojawiła się na planie. Po 12 godzinach oczekiwania.
Britney dała się namówić do przyjścia, kiedy menedżerowie Jive zagrozili, że odstąpią przygotowany plan innej artystce. Powiedzieli, że skoro Spears zrezygnowała z planów, dadzą szansę początkującej piosenkarce, Samancie Jade. To było sprytne posunięcie. Z jednej strony mogli ocalić część wyłożonych pieniędzy. Samantha nie jest dla nich tak cenna jak Britney - to młody talent - ale może wyrosnąć na gwiazdę. Ludzie z Jive pomyśleli, że mogą na nowo zaaranżować plan zdjęciowy i wyprodukować tańsze nagranie.
Co ważniejsze, przesłali Britney jasny sygnał. Pokazali, że nie liczą się z jej kaprysami i wykorzystali jej zazdrość o młodsze wokalistki. Dali jej do zrozumienia, że nie jest niezastąpiona, a Britney pojęła, o co im chodziło. Kiedy pomyślała, że młodsza, seksowna dziewczyna może przejąć jej plan zdjęciowy i jej teledysk, zdecydowała, że jednak przyjedzie i wystąpi w nagraniu.