Maile od czytelników i czytelniczek, którzy wspominają swoje spotkania z Mateuszem Damięckim i jego rodziną podczas ich płatnych "wykładów", coraz bardziej nas zaskakują. Sądziliśmy już, że wiemy wszystko - wyciągają pieniądze, dogadują się z dyrekcjami szkół, by płatne spotkania z nimi były obowiązkowe, przynudzają na nich, Mateusz jeździ wszędzie gdzie się da, "taśmowo", opowiadając w każdej szkole te same, wyuczone na pamięć historyjki, chwali się sygnetem...
To jednak nie wszystko. Mateusz nie chyba zbyt wiele szacunku dla dzieci, przed którymi pręży się jako wielki gwiazdor, bo nie chce mu się nawet ogolić przed spotkaniem z nimi.
Jeżeli Mateusz chciałby z nami porozmawiać za darmo, mógłby przyjść wyglądając jak na zdjęciu, nie ma sprawy. Ale skoro już, jak nauczył go ojciec, każe płacić za rozmowę ze sobą 5 złotych, wolelibyśmy wiedzieć, że płacimy przynajmniej za czystego i uczesanego Damięckiego.
Mateusz przyjechał w 2006 roku do mojej szkoły w Gdyni - wspomina autorka zdjęcia. Zażadał 5 złotych za oglądanie występu, podczas którego zanudzał o swojej rodzinie, mówił, że nikt mu nie pomagał w karierze [zapewnia o tym słuchaczy w każdej szkole, mimo że przecież mama załatwia mu te wszystkie chałtury, z których żyje], do wszystkiego doszedł sam i pokazywał sygnet po dziadku. Chwalił się też swoimi osiągnięciami. Było nudno jak flaki z olejem, a Damięcki przyjechał tak, jak widać na zdjęciu - nie uczesany i nie ogolony. To żenujące, że w takim stanie wyciąga pieniądze od dzieci.