Pod koniec 2012 roku światem sportu wstrząsnęła wiadomość o dożywotniej dyskwalifikacji kolarza Lance'a Armstronga, któremu udowodniono stosowanie dopingu. Ujawniono także, że sportowiec zmuszał kolegów z drużyny do zażywania zakazanych środków. Za przewiny odebrano mu wszystkie tytuły i medale oraz zasądzono karę 150 milionów dolarów. Zobacz: Lance PÓJDZIE DO WIĘZIENIA i straci 150 milionów?!
Lance kilkakrotnie próbował publicznie oczyścić się z winy, m.in. programie Oprah Winfrey. Chociaż przyznał się do dopingu - czego nie zrobił nigdy przed komisją badającą takie przypadki - chciał raczej wzbudzić współczucie i przedstawić swoje zachowanie w lepszym świetle. Zobacz: Armstrong PRZYZNAŁ SIĘ DO DOPINGU! "KŁAMAŁEM".
Ostatnio zaś udzielił wywiadu dla magazynu Esquire o swoim wygnaniu w... willi na Hawajach. W miejscu pokuty ma "tylko" sześć sypialni, w pełni wyposażoną piwnicę z winem oraz gigantyczną kolekcję sztuki. Pasję kolarską porzucił na rzecz golfa i przyrządzania drinków nazwanych od jego imienia Lanceritas.
Jeśli w wieku 50 lat wciąż będę grał w golfa pięć dni w tygodniu, moja głowa eksploduje - skarży się na brak wyzwań sportowych. Wykluczenie z zawodów obejmuje wszystkie dyscypliny. Cokolwiek bym próbował robić, jakikolwiek sport, nawet łucznictwo czy siatkówkę, nie wolno mi**.**
Armstrong nie czuje się winny i utrzymuje, że w trakcie zawodów w 2009 roku, kiedy powrócił do kolarstwa po kilkuletniej sportowej emeryturze, był "czysty". Co więcej, twierdzi, że dopingu używają wszyscy, więc oskarżanie akurat jego było niedorzeczne i nie powinno przekreślać jego kariery.
Nikt się nie wychylił i nie przyznał "Wygrałeś te wszystkie wyścigi". Nie wręczyli tych nagród nikomu innemu. To JA wygrałem te wyścigi.
Skrucha byłego kolarza zdaje się proporcjonalna do surowości jego kary.