Renata Dancewicz, wbrew obecnej modzie, nigdy nie ukrywała swoich feministycznych poglądów. 45-letnia aktorka nie bała się przyznać, że nie chciała zostać matką, a urodzony w 2003 roku syn Jerzy "wywrócił jej życie do góry nogami". W 20012 roku wyznała zaś, że chce dokonać apostazji. Zobacz: Dancewicz: "WYSTĘPUJĘ Z KOŚCIOŁA!"
W rozmowie z tygodnikiem Twoje Imperium wyjaśnia z kolei, że nie widzi powodu, by ktokolwiek miałby być traktowany inaczej tylko ze względu na płeć.
Mój feminizm wynika z przeświadczenia, że każdy, bez względu na to, czy jest mężczyzną, czy kobietą, powinien mieć takie same prawa. To, co wygadują niektórzy politycy, jak np. Janusz Korwin-Mikke, jest dla mnie kompletną pomyłką - tłumaczy. Płeć przecież nie może świadczyć o tym, że ktoś ma się czuć lepszym i może gorzej traktować innych. Każdy, kto zrozumie tę prostą zasadę, będzie takim. samym feministą jak ja.
Tym lepiej się składa, że Dancewicz, jak zapewnia w tabloidzie, bez problemu daje radę obejść się bez drogich rzeczy i nie ma potrzeby szpanować drogim autem czy wielkim apartamentem.
Do tej pory nie brakowało mi pieniędzy na życie. Być może dlatego, że nie czuję potrzeby wydawania ich nie wiadomo, ile, by odnaleźć szczęście. Nie potrzebuję wielkiego domu ani supersamochodu - dodaje aktorka. Dawniej miewałam takie pokusy, ale chyba już z nich wyrosłam. Nic nie zyskam na tym, że będę paradować w sukience i butach za astronomiczną kwotę. Nie poczuję się przez to lepiej. Wiem, że byłoby mi głupio nosić te rzeczy. To niemoralne wydawać na siebie tyle pieniędzy, gdy wokół jest tyle biedy.
_
_