Z okazji 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego chcemy polecić Wam wywiad z osobą, która widziała je na własne oczy. Generał Zbigniew Ścibor-Rylski ps. Motyl jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych powstańców. Lotnik, żołnierz Armii Krajowej generał brygady Wojska Polskiego w stanie spoczynku i prezes Zarządu Głównego Związku Powstańców Warszawskich co roku na obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego przemawia we wzruszający i porywający sposób. 97-letni dzisiaj kombatant walczył w Kampanii Wrześniowej, następnie, aż do wybuchu powstania, w AK.
Dzisiaj, z okazji 70. rocznicy jego wybuchu gen. Ścibor-Rylski udzielił wywiadu portalowi historia.wp.pl. Wspomina w nim wydarzenia poprzedzające Powstanie, a także sam jego przebieg.
- Co pan czuł? - pyta Agnieszka Niesłuchowska.
- Była w nas wściekłość. Posiadaliśmy doskonałe pistolety maszynowe, krótką serią udało mi się jednego zlikwidować. Do tamtej chwili nie zdawałem sobie sprawy, co znaczy zabić człowieka.
- Czekał pan na ten moment?
- W młodych ludziach aż kipiało. Rwaliśmy się do walki, pewni, że Zachód nam pomoże.
- Data rozpoczęcia powstania była przekładana. Do ostatniej chwili ważyły się losy Warszawy.
- Byliśmy niecierpliwi, myśleliśmy, że powstanie zostanie odwołane. W ostatnich dniach lipca byliśmy wzywani na czuwania. I stało się. Wieczorem 31 lipca przyszła łączniczka. Powiedziała, że mamy się stawić pierwszego sierpnia o jedenastej, przy ul. Pańskiej po broń - pistolety maszynowe, kolty, granaty. Na siedemnastą wyznaczono godzinę "W". Na Pańskiej poznałem majora "Witolda" - Tadeusza Rungego, cichociemnego. Przedstawił się jako nasz nowy dowódca, odpowiedzialny za batalion "Czata 49".
- W powstaniu zginęło ponad 200 tysięcy osób, mieszkańców Warszawy oraz żołnierzy, a stolica została zamieniona w ruinę.
- Te straszne momenty mam cały czas przed oczyma. Kobiety z płaczącymi niemowlętami koczujące w piwnicach. Człowiek nie wiedział jak ma się zachować, co powiedzieć tym ludziom. Cywile tak nam ufali, pomagali. Później, z upływem dni, gdy euforia opadała, była w nich złość na nas. Zaczęła się gehenna. Brakowało jedzenia, wody, wszystkiego. Pluj-zupek nie dało się już jeść. Łuski drapały w gardło. Lepiej było głodować, albo ratować się czymkolwiek. Rarytasem był kawałek koniny. Miałem jednak to szczęście, że należałem do świetnie zorganizowanego zgrupowania "Radosław", składającego się z elitarnych batalionów Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej: "Czata 49", "Miotła", "Parasol", "Pięść", "Zośka". To jedyne zgrupowanie, które przeszło cały szlak bojowy, od Woli, przez Stare Miasto, Czerniaków, Mokotów i Śródmieście. "Radosław" mawiał: "poddamy się dopiero, gdy ogłoszą kapitulację". Była w nas niesamowita solidarność. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego**.**
Cały wywiad z gen. Ściborem Rylskim do przeczytania TUTAJ.