O Tamarze Arciuch i Bartku Kasprzykowskim zrobiło się głośno pięć lat temu, kiedy oboje porzucili swoje rodziny. Kasprzykowski rozwiódł się z żoną Agnieszką po trzech latach małżeństwa, Arciuch musiała zaś stoczyć sądową batalię z Bernardem Szycem o opiekę ich synem, Krzysiem. W tym samym czasie okazało się, że spodziewa się kolejnego dziecka.
Teraz pojawili się na okładce Vivy - w "romantycznej sesji" i z długim wywiadem. Oficjalnie po to, żeby zdementować doniesienia o ich nieprofesjonalnym zachowaniu w Teatrze My (zobacz: *"Z nimi zawsze są problemy. Bartek ma humory!")
*. Zapewniają, że nadal są parą "bardzo, ale to bardzo fajną":
Arciuch i Kasprzykowski zapewniają po pierwsze, że wszystkie informacje o rzekomych problemach w pracy są "wymyślonymi plotkami", którymi ktoś chciał im zaszkodzić. Do tej pory uważano nas za parę bardzo, ale to bardzo fajną. Musiał to zrobić ktoś, kto nam źle życzy - tłumaczy Tamara. Do tej pory wiele razy pracowaliśmy razem i to się zawsze sprawdzało. Jesteśmy profesjonalistami (...) Na przykład czekam w kulisie, by podać Tamarze rękę, gdy schodzi ze sceny - dodaje Bartek. Żeby wiedziała, gdzie ma iść, bo przecież jest ciemno. Po scenie płaczu czekam z chusteczkami do otarcia łez**.**
Wyznają również, że ich uczucie "długo dojrzewało" i "nie było kaprysem":
To uczucie dojrzewało. I to dość długo. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy. Po pewnym etapie koniecznej inkubacji i dokonywaniu zmian w życiu zostaliśmy parą - wspomina Kasprzykowski. Wtóruje mu Arciuch: To, że chcemy być razem, to była świadoma, dobrze przemyślana decyzja. To nie był kaprys.
Co ciekawe, oboje twierdzą, że w czasie największej burzy medialnej milczeli na temat swojego związku. Najwyraźniej więc zapomnieli o... okładce Vivy z 2010 roku: