Czasem trudno stwierdzić, co w zachowaniu Britney Spears jest winą jej problemów psychicznych, a co zwykłą głupotą i nieodpowiedzialnością.
Miniony tydzień był wyjątkowo ciężki dla podupadłej księżniczki pop. W nocy z poniedziałku na wtorek, paparazzi przyłapali ją, jak jeździła swoim samochodem bez celu po mieście, powtarzając w kółko: "Boję się, boję się". Z kolei w nocy z wtorku na środę imprezowała w centrum i była w bardzo pogodnym nastroju.
W środę czekało ją kolejne spotkanie w sądzie, na którym miały się rozstrzygnąć kwestie dotyczące sprawowania opieki nad dwójką jej synów - Seanem Prestonem i Jaydenem Jamesem. Tym razem jednak Britney miała zeznawać pod przysięgą, o co od wielu miesięcy zabiegał adwokat Kevina Federline'a.
W środowy poranek, kiedy prawnicy piosenkarki przyjechali ją zabrać z rezydencji do sądu, Brit dostała ataku paniki - przed jej domem koczowało całe stado paparazzi. Spears odmówiła opuszczenia domu i po raz kolejny nie pojawiła się w sądzie. Przełożono termin spotkania, ale tym razem prawnik jej byłego męża - Mark Vincent Kaplan, postanowił się upewnić, że Britney już się nie wykręci. Jeśli Speras kolejny raz nie stawi się przed sądem, zostanie aresztowana!
Najwyraźniej jeszcze tego samego dnia humor Britney się poprawił, bo wieczorem piosenkarka udała się do hotelu Four Seasons w Beverly Hills. Ciekawe po co ktoś, kto ma dwa domy w Beverly Hills, nocuje w hotelach...