Tadeusz J., maż zabitej na pasach kobiety, po raz pierwszy od dnia jej śmierci wypowiedział się na temat tej tragedii. Okoliczności zostały już bez żadnej wątpliwości odtworzone przez śledczych. 63-letnia Ewa J. zgodnie z przepisami przechodziła przez ulicę na przejściu na pieszych, mając zielone światło. Wtedy uderzyło w nią rozpędzone BMW, prowadzone przez Dariusza K., który, jak się okazało, był po wielodniowej "imprezie", pod wpływem kokainy. Biegli stwierdzili, że celebryta wciągał narkotyk po raz ostatni zaledwie półtorej godziny przed swoim bezmyślnym rajdem po ulicach Warszawy.
Jak zeznali świadkowie, nie próbował nawet pomóc potrąconej kobiecie, stał obojętnie obok niej i zachowywał się, jakby nic się nie stało.
Ciężko jest, człowiek został sam jak palec - mówi w rozmowie z Super Expressem mąż zabitej kobiety. Nie jestem mściwy, ale na pewno mu nie wybaczę. Trzeba go ukarać, niech zobaczy, jak wygląda życie. Jak mu chłopaki dadzą czadu w tym kiciu, to zobaczy. Może to będzie przestroga dla innych, dla tych, którym się wydaje, że są nietykalni. Policja przyszła do mnie do domu po 40 minutach od wypadku. Gdy przyjechałem na miejsce, to Dariusza K. już nie było. Może i dobrze, że go nie widziałem, bo się mniej denerwowałem. Bić się z człowiekiem na ulicy nie będę.
Chociaż Dariusz K. i jego prawnicy opierają linię obrony celebryty na jego skrusze i chęci zadośćuczynienia, pan Tadeusz ujawnia w tabloidzie, że nikt nie zgłosił się do niego z przeprosinami ani z żadną propozycją.
Nikt z jego rodziny się ze mną nie kontaktował i nie proponował pieniędzy. Ale nawet gdyby się zgłosili, to nie podjąłbym z nimi rozmowy - dodaje wdowiec.
Przypomnijmy, że tragicznego dnia 13 lipca Ewa J. wracała z niedzielnej wizyty u córki i wnuczek.
Żona bardzo się opiekowała wnuczkami - wspomina jej mąż. Jedna z nich, trzyletnia, rozumie, co się stało i nie chce do mnie przychodzić. Może czas wszystko uleczy...
_
_