Udział Janka Meli w Tańcu z gwiazdami był sporym zaskoczeniem. 26-latek kilkanaście lat temu stracił lewe podudzie i prawą rękę, więc w decyzji produkcji o zaangażowaniu go do show niektórzy dopatrywali grania na emocjach. Mela od początku starał się walczyć z wizerunkiem grzecznego chłopca walczącego o sympatię widzów. Przypomnijmy: Mela: "Bywa, że jestem strasznym dupkiem"
Teraz w wywiadzie dla tygodnika Wprost rozlicza się z powziętej decyzji. Otwarcie krytykuje program, nazwając go "kolorową tandetą":
Nie jara mnie robienie show i kręcenie pupą, udowadnianie, jaki jestem zajebisty - mówi. Już sama nazwa programu jest dla mnie rażąca, bo nie jestem gwiazdą. A taką funkcję mam pełnić. Nie oszukujmy się, ten program jest odziany w kolorową tandetę. Wysoka oglądalność pokazuje, że chcemy takich programów.
Mela rozwiał też wątpliwości widzów, którzy nie wierzyli, że niepełnosprawny uczestnik może stanąć do równej walki z pozostałymi uczestnikami show:
Chcę być traktowany jak normalny mężczyzna, a w programie - jak normalny uczestnik. Nie złapię partnerki prawą ręką, ale muszę starać się tańczyć tak, by te moje ograniczenia nie wpływały na efekt końcowy - powiedział.
Młody polarnik jest przy tym szczery. Nie ukrywa, że zgłosił się na występ głównie dla pieniędzy:
Kasa też jest ważna, a niepotrzebnie stanowi temat tabu - wyjaśnia. Pieniądze w połowie chciałbym przeznaczyć na działania mojej fundacji, czyli na pomoc osobom po amputacjach. Trudno jest zbierać te pieniądze w inny sposób. Chcę w nowej odsłonie pokazać, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Ten program ma bardzo wysoką oglądalność, na poziomie 4 milionów widzów. Dzięki temu ze swoim przekazem będę mógł dotrzeć do tych, którym wcześniej nie miałem szansy nic powiedzieć.
Trzymacie kciuki?