W sierpniu Ada Szulc trafiła do szpitala po tym, jak wpadła pod jadący samochód. Celebrytka doznała licznych obrażeń, ale na szczęście już dochodzi do siebie i jest w na tyle dobrej formie, że mogła odwiedzić studio Dzień Dobry TVN. W dzisiejszym programie śniadaniowym opowiedziała, jak doszło do wypadku i co czuła czekając na karetkę.
Wszystko pamiętam, bo byłam przytomna. Biegałam rano i wyskoczył na mnie pies. Przestraszyłam się, wyskoczyłam na drogę i akurat jechał samochód. Wpadłam prosto na niego. Ciężko mi powiedzieć, bo to były ułamki sekund, przeleciałam i wylądowałam na drodzę – mówi Szulc, która dwa miesiące dochodziła do zdrowia po wypadku.
Zaraz po wypadku, jak zeszli się ludzie, pierwsze o co prosiłam to to, żeby zadzwonili po karetkę, bo gdybym miała telefon przy sobie to na pewno sama bym to zrobiła - dodała. Polewali mnie wodą mineralną i modliłam się. Nie wiedziałam co się dzieję. Modliłam się, żeby przeżyć. Czułam, że krew ścieka mi po twarzy.
Po opatrzeniu twarzy Szulc długo nie potrafiła spojrzeć w lustro. Dopiero po niemal miesiącu zdecydowała się obejrzeć ranę na czole.
W opatrunku patrzyłam na siebie, jak miałam wszystko pozaklejane to byłam w stanie. Po 2-3 tygodniach zdecydowałam się zobaczyć swoje czoło. Bałam się. Najpierw byłam przerażona, póki tego nie zobaczyłam. Nie wiedziałam, czy skończy się przeszczepem, bo ta rana wyglądała bardzo źle. To była wręcz dziura w głowie – powiedziała piosenkarka.