Anna Przybylska zmarła w niedzielę 5 października na raka trzustki. Aktorka od dłuższego czasu zmagała się z nowotworem i nie pokazywała publicznie. Razem z partnerem, Jarosławem Bieniukiem wychowywali trójkę dzieci. Na pogrzebie jej mama, Krystyna Przybylska, podziękowała piłkarzowi za czułą opiekę. Przypomnijmy: Pożegnalny list mamy Anny Przybylskiej: "Największe podziękowania kieruję do Jarka"
Teraz Krystyna Przybylska udzieliła wywiadu magazynowi Viva, w którym opowiada o kulisach choroby i odejścia swojej córki. Anna Przybylska nie chciała obarczać innych swoją chorobą i robiła wszystko, by ich życie nie zmieniło się w znaczący sposób:
Zaczęła robić badania i latem 2013 roku okazało się, że to nie kręgosłup, tylko trzustka. Guz, słowo rak nie chce mi przejść przez usta - mówi Przybylska. Może jakaś pomyłka, może błąd diagnozy? Ale okazało się, że nie, to była prawda. Nikt nie może sobie wyobrazić, co czuje wtedy matka. Moją mamę straciłam w 2007 roku, strasznie mi jej brak, męża pochowałam wcześniej, mój ojciec też umarł, i szwagier. Tyle śmierci wokoło, ale ta jest najstraszniejsza.
Ania do końca miała nadzieję, do końca walczyła, mimo że była już bardzo słaba. Próbowała jeszcze uprawiać jogging, ponieważ przywiązywała dużą wagę do sportu, ale udało jej się tylko podbiec kilka drobnych kroczków. Nigdy jednak nie padły takie słowa: "Mamo, umieram". Jeśli chodziła się modlić do kościoła, to o życie, a nie o śmierć.
Rozmowa z Krystyną Pytlakowską dotyczyła też ostatnich chwil życia aktorki. Jej matka przyznała, że Anna do samego końca zachowywała się jak przykładna matka, nie chcąc obarczać swoich dzieci traumatycznymi przeżyciami związanymi z chorobą:
Jeszcze w piątek Ania pomogła Oliwce w lekcjach i zawiozła dzieci do szkoły, jak zwykle. Ona wszystkim w domu rządziła. Ale w sobotę była już bardzo słaba, siedziała w fotelu, rozmawiałyśmy prawie godzinę, ja płakałam, ona - nie. Dopiero wtedy widziałam, że zrezygnowała, nie to, że się poddała, zrozumiała tylko, że jest bezsilna. Przy Ani zostali najbliżsi - mama, siostra Agnieszka i Jarek.
A w sobotę jeszcze byliśmy z nią na spacerze. Jarek i ja. Pojechaliśmy na molo, po morzu pływały żaglówki, cudnie świeciło słońce. Ania powiedziała: "Chociażby dla takiego widoku warto było przyjechać". A potem we dwie pojechałyśmy na lody, kupiła pięć opakowań. Zjadłyśmy je po kryjomu, bo Szymka trochę bolało gardło. W domu ugotowaliśmy jej ulubione ziemniaczki, uwielbiała je. Miała wyrzuty sumienia, że tak się z Agnieszką niby poświęcamy dla niej, a ja jej na to powiedziałam: "A co innego mamy do roboty? Matka jest tylko jedna, sama mówiłaś". Wieczorem przyszła pielęgniarka Ela, powiedziała, że mogę pójść do domu i odpocząć. A Ania na to: "Mamusiu, proszę cię, nie idź, proszę zostań. Zostałam i siedziałam z nią do rana."