Sara Boruc wyznała ostatnio w programie Kuby Wojewódzkiego, że uważa się za fajniejszą od biedniejszych celebrytek, które przebijały się show biznesie samodzielnie. Jej największym i jedynym sukcesem jest na razie małżeństwo z bogatym piłkarzem, który zostawił dla niej rodzinę. Sara lubi podkreślać, jak dobrze ustawiła się za jego pieniądze.
Niestety, jak ujawnia w dzisiejszym Fakcie, życie żony piłkarza nie jest wcale tak bajkowe, jak wszyscy myślą.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że to jest trudne - wyznaje. Na zewnątrz to rzeczywiście wygląda bajkowo. Część dziewczyn nie pracuje albo realizuje swoje pasje czy przyjemności. Mniejszy jest nacisk na pracę zarobkową, bo mężowie zarabiają dużo pieniędzy. Trudne są niewątpliwie częste zmiany miejsca zamieszkania, przeprowadzki, zmiana środowiska i podtrzymanie znajomości.
Łatwiej mogłabym się w tym odnaleźć gdyby nie było dzieci - dodaje. Moja starsza córka Oliwia chodzi do szkoły, zawiera znajomości, ma przyjaciółki. Kiedy ostatnio mieliśmy się przeprowadzić, popłakała się, że nie chce po raz piąty zmieniać szkoły. Gdy mieszkaliśmy we Włoszech, zmierzyła się z barierą językową. Nie było szkoły anglojęzycznej i musiała chodzić do włoskiej.
Na szczęście Sara docenia chociaż to, że nie musi pracować 8 godzin dziennie, bo to, jej zdaniem, najgorsza opcja z możliwych.
Nie muszę imać się prac, które mnie nie interesują, nie kręcą, poświęcać się dla rzeczy, które nic w życiu nie dają - przekonuje. Pieniądze są ważne, ale trzeba też czerpać z pracy przyjemność i satysfakcję. Z mojego punktu widzenia praca na etacie często takiej satysfakcji nie daje.