W tak dramatycznie zatytułowanym artykule Super Express zdradza żądania, z powodu których Doda nie zagrała koncertu dla polskich żołnierzy w Iraku. Tabloidowi udało się dotrzeć do jej umowy z Ministerstwem Obrony.
30 tysięcy złotych w gotówce, transport i nocleg dla 15-osobowej ekipy w minimum trzygwiazdkowym hotelu oraz, co bardzo istotne, zapas alkoholu w prywatnej garderobie - wylicza brukowiec. To jeszcze nie wszystko, czego Doda (24 l.) zażądała za występ dla naszych żołnierzy w Iraku. Polskie Ministerstwo Obrony nie było w stanie sprostać jej żądaniom.
Występ gwiazdy polskiego show-biznesu planowano zorganizować w październiku ubiegłego roku. Nie doszło do niego z powodu żądań finansowych i lokalowych, jakie Rafał Rabczewski, brat i menedżer Dody, zgłaszał w trakcie negocjacji z Departamentem Wychowania i Promocji Obronności MON. Najbardziej dziwią żądania dotyczące alkoholu. Powszechnie wiadomo, że w bazach naszych żołnierzy w Iraku obowiązuje całkowity zakaz spożywania trunków. Jednak Doda i jej zespół mają za nic przepisy. Kapryśna gwiazdeczka zażyczyła sobie, żeby w jej prywatnej garderobie znalazły się czerwone wino oraz butelki wódki i whisky (obie o pojemności 0,7 litra). Członkowie zespołu oczekiwali w swych pokojach butelki whisky i 20 piw.
Sam transport Dody, jej zespołu i świty miał nas kosztować 240 tysięcy złotych. I te koszty MON miał zamiar pokryć. Koncert ostatecznie się nie odbył, gdyż Rafał Rabczewski zażądał pokrycia kosztów ubezpieczenia sprzętu estradowego, którego wartość wycenił na 1,6 mln zł.
Doda i jej zespół potraktowali ten koncert jak zwykły występ dla publiczności, a nie gest, który pomógłby naszym żołnierzom łatwiej znosić służbę na obczyźnie - tłumaczy tabloidowi jeden z oficerów służących w Iraku.