Gerard Depardieu nie przestaje zaskakiwać. Po tym jak przyjął obywatelstwo rosyjskie i zaczął wychwalać Władimira Putina jako "wielkiego demokratę", zaczął się chwalić twardą głową i tym, że pije... 14 win dziennie.
Tym razem pochwalił się, że... zabił dwa lwy. A potem je zjadł. Kiedy o sprawie zrobiło się głośno, zaczął się tłumaczyć, że zastrzelił je "w samoobronie". W wywiadzie dla Huffington Post twierdzi, że w trakcie pobytu w Burkina Faso to on prawie padł ofiarą dzikich zwierząt:
Dwa lwy czekały naprzeciwko nas, nie mogliśmy się ruszyć. Godziny mijały, a my nie mogliśmy wysiąść z samochodu. Afrykański kierowca bardzo się bał. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy je zastrzelić.
W wersję wydarzeń aktora nie wierzy organizacja PETA, zajmująca się obroną praw zwierząt. Jej założycielka, Ingrid Kewkirk wątpi, żeby ktoś pojawił się uzbrojony na terenie, gdzie są dzikie zwierzęta, nie zamierzając ich upolować. Ustosunkowała się do historii na łamach Huffington Post:
Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, że był nie tylko w pełni uzbrojony, ale także gotów precyzyjnie wycelować i zastrzelić je na miejscu! Zwłaszcza, że najwyraźniej miały słaby wzrok, bo pomyliły go z gazelą. Albo pojawił się na terytorium lwów bez żadnej wyraźnej przyczyny, albo po prostu jest nieczułym, tchórzliwym, żałosnym małym człowieczkiem.