Ostatnio informowaliśmy o kontrowersyjnej decyzji Komisji Europejskiej dotyczącej pigułki "dzień po". Organizacja odgórnie zarządziła, że kraje, w których antykoncepcja nie jest nielegalna, są zobowiązwane natychmiast zacząć sprzedawać pigułki interwencyjne bez recepty. Pomysł ten spotkał się w Polsce z ostrą krytyką środowisk kościelnych i prawicowych.
Rzecznik Komisji Europejskiej zapowiedział, że ostateczna decyzja należy do krajów członkowskich, ale rzeczywistość jest taka, że aby odmówić zarządzeniu, należałoby się powołać na istniejącą wcześniej regulację prawną. W Polsce takiej nie ma.
Już zaczęto szukać sposobu na zablokowanie dystrybucji pigułki "dzień po". Premier Ewa Kopacz poinformowała, że konsultuje się w tej sprawie z Ministerem Zdrowia, Bartoszem Arłukowiczem. Podkreśla jednak, że decyzja nie ma charakteru światopoglądowego.
Nie mówmy tu w kategoriach ideologicznych, tylko mówmy w kategoriach, czy to jest bezpieczne, czy też niebezpieczne - powiedziała w wywiadzie dla Radia Zet. Pamiętajmy, że po to będą sięgać również młodzi ludzie, młode dziewczyny, więc to musi być bezpieczne, i to jest obowiązek Ministerstwa Zdrowia.
Uniemożliwienie zakupu tabletki osobom nieletnim ma zdaniem premier przeciwdziałać... modzie na łykanie antykoncepcji interwencyjnej.
To zabezpieczenie prawne, które musimy wprowadzić do polskiego prawodawstwa, spowoduje, że to nie będzie nadużywane. Że nie będzie decyzji 10- czy 13-latki, bo to jest modne. Tylko że będzie to na tyle bezpieczne, że dorosła osoba będzie mogła podjąć świadomą, dorosłą decyzję, za którą bierze odpowiedzialność.
Wprowadzenie tabletki "dzień po" bez recepty miało ułatwić dostęp do tej formy antykoncepcji. W politycznej dyskusji nie wspomina się jednak o dostępności finansowej. Cena pigułki EllaOne to jednorazowy wydatek około 120 złotych.
Problemem będą nastolatki biorące "modne" tabletki, czy to, że przeciętnej Polki może nie być na nią w ogóle stać?