Minione półtora roku okazało się wyjątkowo dramatyczne dla Kory i jej bliskich. Piosenkarka postanowiła opowiedzieć o tym w nowej Vivie. Trafiła oczywiście na jej okładkę. W wywiadzie ujawnia, że wszystko, co najgorsze, zaczęło się od śmierci jej byłego męża, Marka Jackowskiego.
Kiedy Marek odszedł, zrobił ogromną wyrwę w moim życiu - wspomina. Ogromna wyrwę w moim ciele, w sercu. Zabrał ze sobą wielki kawał mojego życia. Im dalej od jego śmierci tym bardziej za nim tęsknię. Wszystko wydarzyło się w jednym roku, nasz syn był tego ofiarą. To spadło jak grom. Siedzieliśmy z Mateuszem w ogrodzie, był maj, piękne słońce i nagle on odebrał telefon, widziałam, jak tężeje i potem mi powiedział. Marek tak szczęśliwie i nieszczęśliwie mieszkał, bo to było bardzo piękne miejsce, że jak dostał zawału to pogotowie jechało do niego za długo. Musiał bardzo cierpieć. Przy zawale tak długo trwającym jest ogromny ból. Tego dnia wieczorem grałam koncert, to było potworne przeżycie. A potem okazało się, że pogrzeb jest za dwa dni i nie jestem w stanie na niego dojechać. A potem nasz syn usłyszał, że jestem bardzo chora. To wydarzyło się w tym samym roku.
Kilka miesięcy po śmierci Marka Jackowskiego, jesienią tego samego roku Kora usłyszała diagnozę lekarzy.
Syn strasznie to przeżył. Kamil również. Był jakby złamany na pół przez strach, był poza sobą - wspomina. Wszystko działo się tak szybko, nie mogliśmy w to uwierzyć. Ja już od dawna źle się czułam, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości. To było takie abstrakcyjne. Jak w końcu trafiłam do szpitala, zrobiłam badania i lekarze wydali werdykt, to nawet nie miałam czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Ja już po prostu nie wyszłam z tego szpitala. Byłam jak automat, wiedziałam, że dzieje się coś bardzo złego. Czasem zastanawiam się, czy można powiedzieć coś ludziom, którzy nagle znajdują się w takiej sytuacji, ale chyba niewiele, oprócz jednej rzeczy, żeby powierzyć się lekarzowi, robić to, co mądry lekarz każe. Bo jeśli będziemy żyć to dlatego, że mamy szczęście i dobrego lekarza. A nie dlatego, że biegniemy do szamana, uzdrowiciela, palimy świeczki albo idziemy na kolanach do Częstochowy. W takiej sytuacji Bogiem jest lekarz.