Sieć salonów Empik od wielu miesięcy przeżywa problemy wizerunkowe. W Internecie popularność zdobywa właśnie szczere wyznanie byłego pracownika firmy, który opisuje, jak z jego perspektywy wyglądała i jak ciężka była praca w jednym ze sklepów. Na swoim blogu Aspirujący Pisarz tłumaczy, dlaczego panuje w nich bałagan, trzeba przeciskać się między stosami książek, a ceny są tak wysokie.
Półtora roku stopniowego wycieńczenia psychicznego, korporacyjnych absurdów, stresu i mobbingu. Tak mogę pokrótce podsumować czas, jaki spędziłem w Empiku - zaczyna swój reportaż Łukasz Kotkowski. Mówi też szczerze o zarobkach: W zdecydowanej większości salonów pracownicy zatrudniani są na umowy zlecenie, za około 7 zł na godzinę.
W długim tekście opisuje liczne absurdy, jakimi zarzucany był na co dzień. Wspomina, że wśród wielu niemożliwych do spełnienia wymagań centrali musiał zmagać się też z tak zwaną "sprzedażą parasolową". Czyli w skrócie namawiać klientów na zakup "promocyjnych produktów" przy kasie. Okazuje się, że "najsłynniejszym" wśród pracowników produktem, na który musieli namawiać klientów, był... kalendarz Ewy Chodakowskiej.
Produktem, legendarnym wręcz wśród kasjerów, był kalendarz z Ewą Chodakowską - pisze Kotkowski. Nie wiem, jak bardzo intratny był kontrakt pomiędzy dwoma podmiotami, wiem jednak, że Empik sprzedawał wszelki merch związany z tą trenerką fitness jak oszalały, poganiając pracowników batogiem mobbingu.
W przypadku, gdy nie udało się sprzedać wystarczającej ilość kalendarzy z celebrytką, sprzedawcy otrzymywali motywujące ponaglenia:
Ogromnie żałuję, że nie mogę pokazać wam maili, jakie przychodziły do kierowników dyżurnych w tamtych okresach. Od delikatnego "jeżeli target nie zostanie wyrobiony, czekają Pana poważne konsekwencje", poprzez krótkie "Umbrella do 13. Inaczej wypowiedzenie", aż po "Co jest kurwa z tą Umbrellą? Albo się ruszycie albo za tydzień macie audyt!". I tak co godzinę. W międzyczasie jeszcze motywujące telefony od dyrektor regionalnej, w których uświadamiała nas, jak bardzo nierozsądne byłoby niesprzedanie Umbrelli."
(...)
Całość jest o tyle kuriozalna, że w większości salonów (zwłaszcza tych mniejszych), pracownicy zmuszeni byli SAMI kupować Umbrellę, aby na koniec dnia nie wykazać zera w tabelce. W przypadku produktów za 2,99 można było to przełknąć, albo kupić towar ze wspólnej kasetki, ale przy kosztujących 24,99 książkach przestawało być wesoło.
Czy Ewa naprawdę cieszy się z takiej promocji?
Przeczytajcie cały artykuł Łukasza Kotkowskiego: "Cała prawda o Empiku"