Tajemniczy warszawski biznesmen, który w należącym do siebie mieszkaniu miał wątpliwą przyjemność gościć Kamila Durczoka, postanowił ujawnić swoją tożsamość. Jak ustalił Super Express, jest nim 55-letni przedsiębiorca z branży budowlanej i kosmetologicznej Zbigniew Tomczak. To on jest właścicielem mieszkania na Mokotowie, przeznaczonego pod wynajem. Mieszkała w nim 29-letnia pracownica pewnej firmy. Niestety od miesięcy zalegała a czynszem, a sąsiedzi alarmowali, że w mieszkaniu dzieją się dziwne rzeczy.
_**Miałem dość tego, że z mojego mieszkania zrobiono burdel**_ - komentuje w tabloidzie Tomczak. Ponadto kobieta, której wynajmowałem apartament, zalegała z czynszem. To dlatego zdecydowałem się ją wyrzucić. Kiedy stałem pod drzwiami mieszkania, na klatce schodowej, wybiegł z niego mężczyzna w kapturze. Nie wiedziałem, kto to jest i zaczęliśmy się szarpać. Ściągnąłem mu kaptur i wtedy okazało się, że jest to Kamil Durczok. Puściłem go. Piętro niżej spisali go policjanci. Wszedłem do mieszkania, a za mną policjanci. Zobaczyłem straszny bałagan. Po krótkiej rozmowie policjanci wyszli. Wtedy zajrzałem do sypialni.
Mimo że w pomieszczeniu zobaczył przedmioty, opisane potem we Wprost jako kolekcja akcesoriów erotycznych, film zoofilski, notatki służbowe szefa Faktów, torebki z białym proszkiem oraz szpilki z męskim rozmiarze, nie zdecydował się ponownie wezwać policji.
Policjanci wyszli już z mieszkania - tłumaczy w tabloidzie.
Miesiąc później zdecydował się zaprosić do mieszkania reporterów tygodnika Wprost. Potem wezwał policję.
Nie miałem czasu - wyjaśnia Tomczyk. Nic nie było ruszane. Wersja "Wprost" jest bliska prawdy.
Prokuratura wyjaśnia obecnie okoliczności, w jakich biały proszek, zidentyfikowany jako kokaina i amfetamina, znalazł się w mieszkaniu.