Artykuł Wprost o "ciemnej stronie Kamila Durczoka" wywołał skandal i sprowokował do zabrania głosu żonę szefa Faktów, z którą żyje od dawna w separacji. Marianna Dufek-Durczok dwa dni temu przerwała milczenie i postanowiła obronić swojego męża. W oficjalnym oświadczeniu nazwała dziennikarzy Wprost "psami gończymi tropiącymi ofiarę" i oskarżyła ich o "zniszczenie człowieka". Przekonywała też, że trzeba poczekać, aż sprawę wyjaśni komisja powołana przez TVN.
Tygodnik postanowił odpowiedzieć na te zarzuty. Redakcja broni się, twierdząc, że interesuje ją przede wszystkim sprawa molestowania i mobbingu w TVN-ie. Dziennikarze Wprost nie uzyskali podobno odpowiedzi na te pytania, bo Kamil Durczok rzucił słuchawką:
Z Kamilem Durczokiem rozmawialiśmy tydzień temu. Nie pytaliśmy o sprawy prywatne, bo te nas nie interesują. Nasz rozmówca rzucił słuchawką i zakończył rozmowę. Ponowne próby skontaktowania się z nim nie przynosiły rezultatu. Pytania, których nie zdążyliśmy zadać w rozmowie telefonicznej, przesłaliśmy mu więc mailem - czytamy.
W pytaniach przesłanych przez nas mailem nie ma ani jednego pytania o sprawy prywatne. Są jedynie pytania o mobbing i molestowanie seksualne w jego miejscu pracy. Za głęboko niesprawiedliwe uznajemy nazywanie nas "psami gończymi tropiącymi ofiarę", gdy w rzeczywistości upominamy się o prawa ofiar. Ofiar molestowania i mobbingu. Powtórzmy: ofiarami są osoby, które spotkaliśmy podczas pracy nad tekstem.
W dalszych punktach redakcja tygodnika zaprzecza też informacjom o "gorączkowym dzwonieniu po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnej publikacji".
3. Nie możemy się zgodzić z sugestią, iż z wyjaśnianiem sprawy, którą się zajmujemy, "musimy" poczekać na wyniki pracy komisji powołanej przez TVN. Odbieramy takie sugestie jako próbę opóźnienia naszej publikacji. To żądanie absurdalne - wszak gdyby nie nasze zainteresowanie tematem, komisja ta w ogóle by nie powstała. To my pokazaliśmy, iż jedna ze stacji telewizyjnych ma problem. To dzięki naszemu pierwszemu tekstowi, po kilku latach bierności, wreszcie zainteresowano się sprawą.
4. Ponadto nasza praca może dostarczyć komisji materiałów, na których zebraniu jak rozumiemy komisji zależy. Zakładamy, że wszystkim nam zależy na tym, by wskazać problem, rozwiązać go i sprawić by podobne sytuacje nie występowały w przyszłości. Niepokoją nas próby dezawuowania naszej pracy, gdyż mogą one zostać odebrane przez ofiary molestowania jako próba generalna przed dezawuowaniem ich własnych relacji, a nawet jako chęć ich zastraszenia i moralnego zaszantażowania.
5. Stanowczo zaprzeczamy, że "dzwoniliśmy gorączkowo po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnej publikacji”. Nie tropimy prywatnych wątków z życia pana Durczoka. Osoba szefa "Faktów" TVN interesuje nas wyłącznie w chwili, gdy pojawia się uzasadnione podejrzenie, iż mogło dojść do złamania prawa.
Ponadto, wbrew temu, co napisano w tekście zamieszczonym na stronie gazeta.pl, nie jest prawdą, że pytania wysłaliśmy w piątek - w rzeczywistości e-mail został wysłany dzień wcześniej. Nie jest też prawdą, że "zażądaliśmy odpowiedzi do 20.00". Zastosowana formuła była znacznie bardziej uprzejma i brzmiała - cytat: "Będziemy wdzięczni za odpowiedź do piątku, 20 lutego, godz. 20.00". Jest to związane z cyklem wydawniczym tygodnika.
Przypomnijmy, że kilka dni temu Piotr Majewski, współautor głośnego artykułu bronił decyzji o publikacji artykułu i twierdził, że policja niezbyt interesowała się sprawą.