Od wczorajszego wieczora było wiadomo, że dzisiejsze wydanie Wprost będzie ważne dla dalszej kariery Kamila Durczoka. Redakcja tygodnika ogłosiła już oficjalnie, że opisaną przez nią "popularną twarzą telewizyjną", która miała dopuszczać się molestowania i mobbingu w pracy, a o której nazwisku o spekulowano od trzech tygodni, jest właśnie szef Faktów.
Jak można się było domyślać, w dzisiejszym numerze Wprost odsłania kulisy pracy w TVN i publikuje kolejną historię pokrzywdzonej kobiety. Jak wyraźnie zaznaczono w materiale, nie jest to ta sama osoba, która trzy tygodnie temu opowiedziała o seksualnych propozycjach otrzymywanych w redakcji Faktów. Tym razem Wprost opisuje przypadek Magdaleny, która przez wiele lat pracowała na stanowisku researcherki. Imię kobiety zostało zmienione na jej prośbę.
Wszystko zaczęło się w lutym 2010 r. W stacji pracowałam już prawie rok, byłam researcherką. Mieliśmy wyjazd służbowy do Zakopanego, nocleg mieliśmy w jednym z hoteli. O trzeciej w nocy dostałam od Kamila Durczoka SMS-a: "Wpadniesz?". Nie odpisałam. Na drugi dzień udawał, że mnie nie widzi, więc ja też postanowiłam zapomnieć o sprawie. Ale po powrocie do Warszawy dostałam kolejnego SMS-a: "Cały czas się zastanawiam, dlaczego nie odpisałaś w Zakopanem". Odpisałam: "Nie wchodzę w takie relacje z szefem. Nie spotkam się z tobą". Pojawiły się kolejne SMS-y z propozycją spotkania. Nie odpisywałam. Wreszcie dostałam wiadomość: "Odpisz na tego cholernego SMS-a! Czy to takie trudne?!".
Dziennikarka wspomina, że Durczok był "natarczywy" i pisał do niej regularnie. Ona albo nie reagowała albo jasno dawała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana taką relacją z szefem. Z pozoru wszystko było między nimi normalnie. Do czasu, gdy Durczok zauważył, że kobieta utrzymuje kontakty z innymi mężczyznami ("Kiedy widział, że wychodzę z kolegą, pojawiał się foch. Dawał mi odczuć, że mu się to nie podoba").
Wszystko zmieniło się po roku. Redakcja Faktów znów wyjechała na wyjazd służbowy, tym razem do Szczyrku, gdzie Durczok ma własny dom, w którym się zatrzymał. Bohaterki artykułu twierdzi, że znów zaczął wysyłać do niej natarczywe SMS-y, zawierające jednoznaczne propozycje:
Pisał dalej. Że siedzi w domu, w jacuzzi i że pije whisky. Potem, że zaprasza do siebie, robi najlepszą jajecznicę na świecie. Nie reagowałam. (...) Po powrocie ze Szczyrku dostałam SMS-a: "Teraz wszystko się zmieni". Zapytałam, co to znaczy. Nie odpisał.
Po powrocie Magdalena postanowiła zmienić pracę, ale Durczok dał jej wtedy awans. Ostatecznym "testem" okazała się służbowa impreza, z której dziennikarka nie chciała wrócić z Durczokiem tą samą taksówką. Po tym wydarzeniu atmosfera w redakcji zgęstniała, a dziennikarka wspomina, że zaczęła być za wszystko krytykowana. Mimo że dostawała więcej dyżurów niż inni, była chwalona za swoją pracę, Durczok dawał jej odczuć, że nie nadaje się do dziennikarstwa. Podczas jednego z napadów złości połamał słuchawki, bo nie spodobał mu się przygotowany przez kobietę materiał.
Magdalena postanowiła odejść z pracy w październiku 2012 roku, jednak dopiero w styczniu 2013 udało jej się formalnie zakończyć współpracę z redakcją. Autorzy tekstu dopytali więc, dlaczego tak długo z tym zwlekała:
Nie wiedziałam do kogo pójść. Wydawało mi się, że Kamil jest całkowicie bezkarny. Atmosfera wokół niego to mieszanina adoracji i strachu. Jego zachowania szły w dół, pamiętam, jak jeden z kolegów, w zasadzie na równorzędnym stanowisku, wypalił do mnie na dzień dobry: "Czy mogę cię pocałować w cycuszki?". Inni rzucali: "Chcesz seksu? Wpadnij na montaż". Takie żarciki nawet już nikogo nie raziły.
- Pewnego dnia Kamil wezwał mnie do siebie. Powiedział: "Widzę, że nie jesteś zadowolona. Odejdź z pracy". Odpowiedziałam, że nie chcę. Swoją pracę kocham, nie podoba mi się tylko to, jak mnie traktują. Ostrzegł: "Lepiej odejdź sama."
Zaczęłam mieć lęki - wspomina. Nie wiedziałam, z której strony dostanę. Przed dyżurami z nerwów płakałam i wymiotowałam.
Boję się. Widzę, jakie są reakcje na wasze publikacje - dodaje dziennikarka. Na ofiary molestowania wylewa się kubły pomyj, że same są sobie winne.
Do artykułu o Magdalenie dołączony jest jeszcze jeden materiał zatytułowany System Durczoka, w którym Wprost publikuje relacje innych współpracowników szefa Faktów. Podobno odkąd zespół objął Durczok, relacje uległy zmianie. Redakcję tworzyły prawie same kobiety, które podkreślały swoją urodę eleganckim ubiorem:
Przez jego zachowanie wytworzył się specyficzny dress code: obowiązkowe szpilki, spódniczki mini, krzykliwy makijaż. Takie dziewczyny były wyraźnie faworyzowane. (...) Kamil umiał to docenić. (...) Potrafił zatrzymać się przy biurku młodziutkiej reasercherki, która przyszła do pracy miesiąc temu. Teoretycznie jako szef miałby prawo nie wiedzieć, jak się ta dziewczyna nazywa. A Kamil podchodził, siadał na biurko, zagadywał, żartował. Komplementował. Często zapraszał do gabinetu. Dla wszystkich był to znak, że dziewczyna jest na topie.
Materiał kończy się opisaniem komisji powołanej przez władze spółki, która ma wyjaśnić przypadki molestowania i mobbingu. Chociaż eksperci pracują już od tygodnia, wciąż nic nie wiadomo nic o wynikach ich pracy. Wprost dowiedział się jedynie nieoficjalną drogą, że na czele komisji stoi szefowa działu HR w TVN a "pierwsze osoby już złożyły relacje".
Tydzień temu, w swoim ostatnim wywiadzie w TOK FM, Kamil Durczok zapewniał, że nigdy nikogo nie molestował i "świadomie" nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy:
Nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic, nigdy nie molestowałem żadnej kobiety. Mogę powiedzieć z absolutną pewnością, że nie naruszyłem tych zasad. (...) Ja wiem, co ja robiłem w życiu, Dominika, nie jestem człowiekiem bezgrzesznym, nigdy, świadomie nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy. Poniosłem bardzo dużą cenę, rozstałem się z żoną, nie jesteśmy po rozwodzie, ale rozstaliśmy się. (...) Jeżeli ktoś bardzo będzie chciał postawić taki zarzut, że ja kogoś molestowałem, mobbingowałem lub poniżałem, to pewnie znajdzie taki dowod.