Kamil Durczok od zeszłego poniedziałku przebywa na urlopie. Żona poinformowała media, że ostatnim wywiadzie w TOK Fm, w którym zapewniał, że nikogo nie molestował ani "świadomie" nie skrzywdził, trafił do szpitala. Od tamtej pory w tygodniku Wprost ukazały się kolejne artykuły, w których pracownicy Faktów opowiadają o metodach pracy Durczoka. Głos zabrała była pracownica TVN, która twierdzi, że szef stosował wobec niej mobbing.
Jak wyjaśnił wczoraj Jacek Żakowski, takie metody pracy wynikają z przekonania polskich pracodawców, że firma niczym nie różni się od XVII-wiecznego folwarku, więc mogą poniżać pracowników jeśli tylko chcą. Zdradził, że researcherki w telewizji zarabiają po 2 tysiące złotych, a ich szef - 60-80 tysięcy miesięcznie. Już sama ta różnica rodzi patologie.
Zdaniem pracowników TVN, nawet jeśli Durczokowi uda się uniknąć procesu o molestowanie, jego kariera w stacji jest już skończona.
Szefostwo czeka oczywiście na wyjaśnienie sprawy przez specjalnie powołaną do tego komisję i ma nadzieję, że Kamil zostanie oczyszczony z zarzutów. Jednak stacja musi myśleć przede wszystkim o swoich interesach i wizerunku. Szczególnie teraz, gdy TVN jest wystawiany na sprzedaż - komentuje w Fakcie jeden z pracowników. Najprawdopodobniej Durczok zostanie wysłany na bardzo długi urlop.
Warto zwrócić uwagę, że po ostatnim artykule Wprost nikt już Durczoka nie broni. Nawet znajomi, którzy tydzień temu bardzo ostro krytykowali Wprost. Chyba naprawdę nie mają argumentów.