Odkąd pod wpływem artykułów Wprost i komentarzy tysięcy Internautów w TVN-ie powołano komisję do zbadania przypadków molestowania i mobbingu, cała Polska czekała na wyniki tego nietypowego śledztwa. W trakcie prac okazało się, że zeznających osób i ich historii jest dużo więcej niż się spodziewano. To dlatego przesłuchania się przedłużyły.
W końcu komisja ogłosiła publicznie wyniki swoich prac. Ujawniono dokładnie tyle, ile stacja chce, żebyśmy wiedzieli. Nie było możliwości pominięcia faktu, że TVN zwolni Kamila Durczoka, gdyż, jak przyznano, 3 osoby stały się ofiarami "niepożądanego zachowania", w wyniku czego zostaną im wypłacone odszkodowania. Ofiary dostaną od firmy równowartość 6 pensji. Czyli zapewne mniej niż jedna pensja zwolnionego gwiazdora.
Do oświadczenia odniósł się już Kamil Durczok, który wspierany jest przez wynajętą firmę PR-ową. Dziennikarz ogłasza, że... nie ma nic do powiedzenia:
W związku z komunikatem prasowym TVN dotyczącym wyników prac Komisji nie mogę odnieść się do jego treści ani w żaden sposób go skomentować - wyjaśnia. Nie są mi bowiem znane wyniki ustaleń Komisji ani ewentualne oskarżenia osób przez nią przesłuchiwanych.
Dlaczego nie powtórzył przynajmniej tego, co mówił w swoim ostatnim wywiadzie w TOK FM - że "świadomie" nigdy nikogo nie skrzywdził?
Prawnik Durczoka, Jacek Dubois, tłumaczy, dlaczego dziennikarz wypowiada się tak ostrożnie:
Mój klient ma ograniczone możliwości komentowania tej sprawy publicznie. Natomiast będzie bronił swojego dobrego imienia oraz dochodził swoich praw na drodze sądowej wobec wydawcy tygodnika "Wprost", jego autorów oraz ewentualnych innych osób. Pierwsze pozwy zostaną złożone w najbliższych dniach. Mogę tylko przypomnieć, iż zgodnie ze swoim oświadczeniem sprzed dwóch tygodni Kamil Durczok oddając się do dyspozycji stacji złożył deklarację, iż w obecnej sytuacji jego dalsze kierowanie redakcją "Faktów" nie jest możliwe.
Najwyraźniej firma PR-owa poradziła Durczokowi, by unikał komentowania sedna sprawy, czyli doświadczeń ofiar "niepożądanych zachowań".
Komisja twierdzi, że ucierpiały tylko trzy osoby. Przypomnijmy, jak w Newsweeku swoją pracę wspominali podwładni Kamila:
"Fakty" to bardzo specyficzne miejsce - powiedział jeden z pracowników. Panuje przekonanie, że to najlepszy serwis informacyjny w Polsce. Top, o jakim może marzyć każdy dziennikarz. Niebo na ziemi. A w niebie wiadomo - bóg jest tylko jeden. Żeby z nim porozmawiać, trzeba było najpierw pójść do zastępcy i spytać, czy można wejść, jaki ma humor. Potrafił wpaść w szał, jeśli dostał przed emisją długopis innego koloru, niż sobie życzył. Pycha posunięta do granic absurdu. Wszystko kręciło się wokół jego kaprysów i humorów. Czołgał ludzi, upokarzał. Czy molestował - nie wiem.
Inny pracownik wspominał to tak: Na początku Faktów lecą tak zwane heady, zapowiedzi materiałów, najlepsze zdjęcia i tekst, który o nich opowiada - dodał inny dziennikarz. To jednak bardzo subiektywne, co jest najlepsze. Biedna dziewczyna od headów nigdy nie mogła być pewna, co tym razem się spodoba Kamilowi. Rzucał kartkami, wyzywał od debili. Robił, co chciał. Był przekonany, że jest lepszy, mądrzejszy, że wszystko mu wolno. Politycznego reportera przeniósł do robienia materiałów o tym, czy ludzie jeżdżą w zapiętych pasach.
Komisja nie informuje o żadnym potwierdzonym przypadku molestowania. Być może nie rozmawiali z pracownicą Durczoka, która na łamach Wprost wspomniała wydarzenia sprzed pięciu lat:
Wszystko zaczęło się w lutym 2010 r. W stacji pracowałam już prawie rok, byłam researcherką. Mieliśmy wyjazd służbowy do Zakopanego, nocleg mieliśmy w jednym z hoteli. O trzeciej w nocy dostałam od Kamila Durczoka SMS-a: "Wpadniesz?". Nie odpisałam. Na drugi dzień udawał, że mnie nie widzi, więc ja też postanowiłam zapomnieć o sprawie. Ale po powrocie do Warszawy dostałam kolejnego SMS-a: "Cały czas się zastanawiam, dlaczego nie odpisałaś w Zakopanem". Odpisałam: "Nie wchodzę w takie relacje z szefem. Nie spotkam się z tobą". Pojawiły się kolejne SMS-y z propozycją spotkania. Nie odpisywałam. Wreszcie dostałam wiadomość: "Odpisz na tego cholernego SMS-a! Czy to takie trudne?!".
(...)
Nie wiedziałam do kogo pójść. Wydawało mi się, że Kamil jest całkowicie bezkarny._Atmosfera wokół niego to mieszanina adoracji i strachu._
(...)
Pewnego dnia Kamil wezwał mnie do siebie. Powiedział: "Widzę, że nie jesteś zadowolona. Odejdź z pracy". Odpowiedziałam, że nie chcę. Swoją pracę kocham, nie podoba mi się tylko to, jak mnie traktują. Ostrzegł: "Lepiej odejdź sama." Zaczęłam mieć lęki. Nie wiedziałam, z której strony dostanę. Przed dyżurami z nerwów płakałam i wymiotowałam.
Przeczytajcie całość: Była dziennikarka "Faktów" TVN: "Przed dyżurami Z NERWÓW PŁAKAŁAM i WYMIOTOWAŁAM"