Super Express od dwóch tygodni zajmuje się tematem śmierci Roberta Leszczyńskiego, który 1 kwietnia został znaleziony martwy w swoim warszawskim mieszkaniu. Początkowo wszystko wydawało się jasne. Do publicznej wiadomości podano, że dziennikarz zapadł w śpiączkę cukrzycową. Z czasem jednak pojawiły się wątpliwości. Michał Witkowski przypomniał, że Robert miał słabość do używek i chciał umrzeć młodo. Opisał nawet obrazowo, że wiele razy odprowadzał "jego zwłoki" do mieszkania.
Prokuratura na wszelki wypadek zarządziła badania toksykologiczne. Wczoraj zaś pojawiły się spekulacje o samobójstwie, które, jak ujawnił specjalista z Instytutu Diabetologii, da się popełnić, przedawkowując insulinę. Zobacz: Znajomy Leszczyńskiego: "To wszystko jest bardzo podejrzane"
Jeszce większe zamieszanie wywołały słowa matki Roberta, która podczas pogrzebu ujawniła, że syn przyjął ostatnie namaszczenie.
W rozmowie z Super Expressem "kapelan gwiazd", ksiądz Jerzy Koplewski, wyjaśnia, dlaczego możliwe było udzielenie ostatniego namaszczenia osobie, która cztery lata wcześniej dokonała aktu apostazji i publicznie deklarowała brak zainteresowania katolickimi obrzędami. Nie wspomina jednak, czy to on udzielił sakramentu Leszczyńskiemu. Wyjaśnia tylko ogólne reguły, stosowane w takich sytuacjach.
Jeśli ta osoba jest nieprzytomna, to ja nie wiem, czy on jest wierzący, czy nie. Przychodzę do chorego na prośbę rodziny. To jest dla nich, nie dla niego. Bo przecież byłoby to wbrew jego woli. Był taki przypadek, że kapelan namaścił chorego wbrew jego woli, to to jest wtedy gwałt. Wtedy rodzina popełnia przestępstwo, bo to jest naruszenie nietykalności i dóbr osobistych - twierdzi ks. Koplewski. Oczywiście, często jest tak, że osoba niewierząca prosi o namaszczenie. Bo ludzie się boją. Nie boją się za życia, a na łożu śmierci się boją.