Po ujawnieniu przez tygodnik Wprost szokujących kulis pracy w redakcji Faktów, TVN powołał wewnętrzną komisję do zbadania tej sprawy. Znaleziono dowody, że w redakcji rzeczywiście dochodziło do "niepożądanych zachowań". Kamil Durczok natychmiast stracił pracę, jednak prokuratura i Państwowa Inspekcja Pracy okazały się znacznie bardziej pobłażliwe od władz stacji. Prokurator uznał, że... nic się nie stało, ponieważ nie ma dowodów, że doszło do "czynności seksualnych".
Z treści raportu wynika, iż "niepożądane zachowania" polegały na wysyłaniu wiadomości tekstowych SMS zawierających propozycję prywatnych spotkań i zaangażowania się w romans - ujawnił wówczas rzecznik prokuratury Przemysław Nowak.
Czyli nie ma kłopotu, póki nikt nie zostanie zgwałcony. Przypomnijmy, że w publikacjach Wprost i Newsweeka opisywano przede wszystkim przypadki mobbingu i psychicznego znęcania się nad pracownikami.
Państwowa Inspekcja Pracy, która powinna ich chronić, nie dopatrzyła się jednak żadnych nieprawidłowości. Okazuje się, że swoje wnioski oparła na... ankietach.
My nie mamy innych narzędzi do badań oprócz ankiety, więc nasza praca na chwilę obecną jest zakończona - mówi Faktowi rzecznik Państwowej Inspekcji Pracy Maria Kacprzak-Rawa. Komisja posługiwała się wybiórczo dokumentacją części pracowników. Na tej podstawie nie stwierdzono nieprawidłowości w prawnej ochronie pracy.
Poszkodowani pracownicy Faktów uważają zaś, że to raczej okrutny żart. Postanowili dochodzić swoich praw w sądzie. Niestety, jak się okazuje, w ramach obowiązującego w Polsce prawa mają bardzo ograniczone możliwości.
Z tego, co mi wiadomo, osoby, które czują się pokrzywdzone decyzjami prokuratury i PIP, zwróciły się do sądu i złożyły powództwa cywilne. To sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy ich roszczenia są zasadne - mówi informator tabloidu.
W rozmowie z Faktem sprawę komentuje anonimowo jeden z prawników stacji:
Pozostaje wierzyć, że prokuratura i PIP dopełniły staranności swoich prac. Jednak wiem z doświadczenia, że nie jest to regułą.
Nie wiadomo, czy powództwa cywilne osiągną jakiś skutek i czy pracownicy mają szansę w walce z milionerem. Wiadomo natomiast, że Kamil Durczok, który pozwał już Wprost na 10 milionów złotych, może liczyć na wsparcie swojej żony, Marianny i wynajętej przez nią firmy PR-owej.
Przypomnijmy: Żona Durczoka: "Cieszę się z decyzji prokuratury!"