Kiedy Sojusz Lewicy Demokratycznej ogłosił, że w tegorocznych wyborach prezydenckich reprezentować ich będzie mało znana prezenterka TVN24 mówiło się, że Magdalena Ogórek nie była ich ani pierwszym, ani drugim, ani nawet trzecim wyborem. Jak opisywała wówczas Polityka, Leszek Miller zdecydował się na w ogóle nierozpoznawalną, ale łasą na karierę w polityce kandydatkę. Później było już tylko gorzej.
Ogórek odcinała się nie tylko od samego SLD, ale i od lewicowych postulatów, na konferencjach prasowych - jeżeli w ogóle takowe się odbywały - chowała się w cieniu Millera, a kiedy przemawiała samodzielnie, wciąż używała tych samych haseł i frazesów. Świetnie za to radziła sobie na warszawskich "salonach". Zobacz: Magdalena Ogórek na imprezie u Przetakiewicz! (ZDJĘCIA)
I to chyba tam jest jej miejsce. Wyborcy pokazali wczoraj, że ładna buzia i biała sukienka to za mało, żeby marzyć o poparciu przekraczającym 10%. Ogórek udało się przekonać do siebie jedynie twardy elektorat SLD, do tego niecały - zgodnie z wynikami exit polls zdobyła 2,3% głosów. Smutne jest to, że kompromitująca się przy niemal każdej okazji kandydatka zamiast pomóc kobietom w polityce, uczyniła ich życie jeszcze trudniejszym.
Mina Magdaleny i jej kreatora, Leszka Millera, mówiła wczoraj więcej, niż tysiąc słów.
Może już czas wyprowadzić sztandar?