Tajemnica powstawania programu Zdrowie na widelcu, którą odkrył tygodnik Twoje Imperium brzmi tak niedorzecznie, że ciężko uwierzyć, że to prawda. Jednak informator, na którego powołuje się tabloid, zapewnia, że to prawda. Twierdzi, że ręce, prezentowane na zbliżeniach, ukazujących przygotowywanie potraw... nie należą do prowadzącej Anny Guzik.
Jednego dnia są nagrywane ujęcia planu ogólnego, czyli sylwetki Ani oraz potraw, a drugiego dnia zbliżenia na ręce, przygotowujące jedzenie - wyjaśnia osoba z produkcji. Te ręce należą do innej osoby.
Brzmi naprawdę tajemniczo. A jeszcze bardziej zaskakuje wyjaśnienie, dlaczego Polsat Cafe zdecydował się na tak nietypowe rozwiązanie.
Nasz informator twierdzi, że producenci programu tak obniżają koszty jego produkcji - pisze tabloid. Bo jeśli gwieździe formatu Annie Guzik trzeba zapłacić od 2 do 4 tysięcy złotych za dzień zdjęciowy, to dublerka dostaje od 200 do tysiąca złotych.
Jak dodaje tygodnik, do Anny Guzik nie udało się, niestety, dodzwonić. Warto przypomnieć, że to nie pierwsza afera, związana z tym programem. Dwa lata temu Katarzyna Bosacka, prowadząca konkurencyjny program Wiem, co jem i wiem, co kupuję na TVN Style, oskarżyła producentów Zdrowia na widelcu o plagiat. Przytoczyła przykład słodzika, na temat którego ona i Guzik wypowiadały się tymi samymi słowami, tylko w innej kolejności.