Kinga czuje się "obiektem masowej wyobraźni" i "dostarcza ludziom wzruszeń, jakich się nie spodziewali". Trudno jej odmówić wiary we własną wielkość...
W wywiadzie dla Polityki Rusin opowiedziała o terapeutycznym wymiarze swojego udziału w Tańcu z gwiazdami. Uważa, że dzięki obserwowaniu jej zmagań, szare masy miały okazję szczerze się wzruszyć:
W zeszłym roku spędzałam sylwestra w górskim schronisku. Koło północy przyszła do mnie z kuchni starsza pani, wyściskała mnie i płakała, że to był dla niej taki trudny rok, nigdy nie myślała, że spotka ją takie szczęście, że właśnie mi może opowiedzieć swoje trudne życie. Chyba wtedy zdałam sobie sprawę, że moja obecność w "Tańcu z gwiazdami" ma jakiś pozarozrywkowy wymiar. Poparcie traktuję jako przejaw zbiorowej sympatii i nie sądzę, aby widzowie się nade mną litowali. Myślę raczej, że dostarczyłam im wzruszeń, jakich się nie spodziewali po programie rozrywkowym.
Kinga wyznaje też, że jest świadoma tego, że fascynuje miliony osób:
Jedna z gazet zadzwoniła do mnie pół roku temu, że robili badania, czyją historię ludzie chcieliby przeczytać w odcinkach. Zajęłam pierwsze miejsce w rankingu. Gdy stajesz się obiektem masowej wyobraźni, ludzie piszą o tobie, co chcą. (...) Skoro ludzi fascynuje moje życie, niech zobaczą, że nie jestem koturnowym produktem wirtualnym.
Zapewnia też, że nie zamierza wykorzystywać swoich córek do zdobywania sympatii: Nigdy nie będę grać dziećmi i domem. Raz, 7 lat temu, wzięłam udział w sesji zdjęciowej z moimi córkami i do dziś tego żałuję. I proszę nie pytać, dlaczego.
Przecież taka wypowiedź jest tylko szczuciem tabloidów, zachęcaniem do zgłębiania tematu i doszukiwania się w tym winy Tomasza Lisa. Kinga udaje, czy naprawdę nie zdaje sobie z tego sprawy?