Justyna Kowalczyk, polska olimpijka i czterokrotna zdobywczyni pucharu świata w biegach narciarskich ostatnio znów zaskoczyła swoich kibiców. Narciarka wyznała, że w kolejnym sezonie planuje startować w barwach Norwegii. Powód jest prosty: mistrzyni olimpijska ma już dość wykłócania się z Polskim Związkiem Narciarskim o każdy grosz.
Każdą zwyczajną dla moich rywalek potrzebę musiałam tłumaczyć po dziesięć razy. Najczęściej otrzymywałam to, o co prosiłam, ale zbyt długo to trwało i zbyt wiele emocji kosztowało - wyznała Kowalczyk.
Z jej artykułu wynika, że rzeczywiście musiała mocno się starać, by przekonać prezesa Apoloniusza Tajnera do swoich potrzeb.
Kolano jak balon, a mnie pozostaje przekonać prezesa Tajnera, że na dobrym fizjoterapeucie nie warto oszczędzać - napisała sportsmenka. To się moje rywalki uśmieją, gdy się dowiedzą, że o takich sprawach muszę mówić publicznie.
Tajner jest zdania, że... Justyna za bardzo dramatyzuje.
Ona chce wszystko natychmiast, a ja przecież muszę zwołać zarząd. Justyna wybrała fizjoterapeutę, ale jest bardzo drogi - tłumaczy w tygodniku Na żywo. W zeszłym roku na jej team wydaliśmy ponad 3 mln złotych. Nie jesteśmy bankiem, żeby na wszystko było.
Na szczęście na pensje dla zarządu pieniądze jakoś się znajdują. Jak przypomina tabloid, według ustaleń prasy, Tajner za pełnienie swojej funkcji w PZN dostaje 15 tysięcy złotych miesięcznie.