Ostatnie dni nie są zbyt łatwe dla Tomasza Lisa, który od poniedziałku musi tłumaczyć się i przepraszać za wykorzystanie w swoim programie rzekomego wpisu córki Andrzeja Dudy, Kingi, która na Twitterze napisała rzekomo, że "gdy jej tata zostanie prezydentem, to odda Oscara twórcom filmu Ida". Post okazał się nieprawdziwy.
We wtorek wieczorem Lis stał się bohaterem kolejnej afery. Ryszard Czarnecki z PiS stwierdził na Twitterze, że dziennikarz odwiedził w nocy Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, dokąd wszedł "poza systemem rejestracji". Wpis Czarneckiego sprowokował kilku prawicowych dziennikarzy, m.in. Samuela Pereirę z Gazety Polskiej do relacjonowania rzekomego spotkania w mediach społecznościowych.
W KPRM zaczęło się spotkanie z udziałem m.in. Michała Kaminskiego i Tomasza Lisa. Pan Bereś też tam jest. Widzimy, słyszymy... Nazwiska osób na spotkaniu w KPRM nie zostały wprowadzone do książki wejść. Weszli poza systemem rejestracji... - napisał na Twitterze Czarnecki.
Pozostali relacjonowali, że pod Kancelarią stoją patrole policji, które "bronią tajności spotkania" a Lisowi mieli towarzyszyć między innymi reżyser Witold Bereś i poseł PO Michał Kamiński.
Okazało się, że świat jest bardzo mały i przypadkiem uzyskałem informacje o spotkaniu w kancelarii premiera. Panowie spotkali się dwa dni przed debatą telewizyjną. I może rozmawiali o koniakach i pięknych kobietach, a nie o kampanii? - skomentował Czarnecki w rozmowie z Wirtualną Polską.
Na reakcję Tomasza Lisa nie trzeba było długo czekać. Publicysta odpowiedział Czarneckiemu na Twitterze, że jest autorem kolejnego "pisowskiego, wrednego kłamstwa" i od kilku godzin odpoczywa w domu:
Panie pośle Czarnecki - kolejne PISowskie, wredne kłamstwo. Guzik pan widzi i guzik słyszy. Od trzech godzin jestem u siebie w domu - napisał.
"Obławy" nie potwierdziła także policja, która "jednoznacznie nie stwierdziła" obecności postronnych osób w KPRM.