Olaf Lubaszenko wraca do zdrowia po depresji, z której zwierzył się publicznie rok temu w Newsweeku. Aktorowi udało się zrzucić kilka kilo, odnowić zniszczone przez chorobę relacje towarzyskie, a nawet napisać książkę. W biografii zatytułowanej Chłopaki niech płaczą rozlicza się z trudnymi wspomnieniami. Jak wyznaje aktor, kilka lat temu dostał od swojego organizmu sygnał ostrzegawczy. Było to na meczu wyjazdowym Reprezentacji Artystów Polskich. Wszedł na boisko po całonocnej imprezie. Jak wspomina w książce, o mały włos skończyłoby się tragedią.
_**Graliśmy w Łodzi mecz reprezentacji artystów polskich z politykami, wśród których znajdowali się Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki i Mirosław Drzewiecki.**_ Ja byłem kapitanem reprezentacji. Noc wcześniej oczywiście świetnie się z kompanią z naszej drużyny bawiliśmy, jak to na wyjazdach. W każdym razie spać położyłem się o 7 rano, a na mecz trzeba było wstać o 12. Poczułem, że serce wali mi jakieś trzysta na minutę i co gorsza, w ogóle nie chce zwolnić - wspomina. Chwilę pochodziłem po murawie, mając nadzieję, że samo przejdzie. A tu nic, waliło jeszcze szybciej. Poprosiłem o zmianę. Zszedłem z boiska i poczułem, że zaraz puszczę pawia - nie przez wypity wieczór wcześniej alkohol, lecz przyspieszone bicie serca.
W końcu wypiłem dwie butelki wody, oddalając od siebie pawia, a wraz z nim kompromitację. I tak czułem, że umieram. To była naprawdę spora panika. Resztką sił wymamrotałem, by dali mi klucz od szatni. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, byłem przerażony, czułem, że walczę o życie. Nikt poza mną nie wiedział, że mam jakiś problem. Dopiero kiedy w przerwie rozemocjonowani chłopcy wrócili z boiska, któryś natychmiast pobiegł po lekarza. Ten, bez sekundy zastanowienia, położył mnie na nosze. Potem były erka, kroplówka i oddział intensywnej opieki medycznej szpitala MSW w Łodzi. Po paru godzinach podawania silnych leków regulujących rytm serca jego bicie się uspokoiło. Moje tętno wynosiło 270, a ciśnienie, kiedy pierwszy raz mi je zmierzyli, 220 na 200. Żarty właśnie się skończyły. Wiedziałem o tym. Byłem przerażony.
Tego dnia, jak zapewnia Lubaszenko, rzucił alkohol i nie pije do dziś:
Gdybym się dziś porwał na taki tryb życia, przeżyłbym może dwa dni. Ale było w tym coś pociągającego i przyjemnego, dającego poczucie przynależności do pewnej zbiorowości. Dość złudne poczucie. Wspólnota alkoholowa jest najmniej trwałą ze wszystkich wspólnot. I rzeczywiście, gdy skończyły się łódzkie filmy, rozjechaliśmy się do swoich spraw. I zostały tylko zamglone wspomnienia.
_
_